poniedziałek, 3 września 2018

Od Roquego CD. Kichnął

  Roque przysłuchiwał się kłótni dwóch psów wracających z patrolu, wylegując się w kącie kwatery głównej zakopany w liczne ciepłe okrycia. Na ogół podczas drzemki nie przykładał zbyt wielkiej uwagi do otoczenia, jednak tym razem samce były tak głośne, że nie dało się ich nie słyszeć. Ignorowanie ich było po prostu zbyt trudne. O ile się nie mylił, poszło o jakiś konflikt na granicy z Louvre. Pies z tamtego gangu wtargnął na tereny Élysée w pogoni za zdobyczą. Dwójka młodziaków zamiast odstraszyć intruza, wdała się z nim w walkę, i nie przestali atakować nawet wtedy, gdy obcy samiec uciekał do swojej dzielnicy. Roque w milczeniu przyglądał się rozhisteryzowanym wyrostkom. Tak jak przeczuwał, gdy tylko wieści dotarły do Cargo, ta pojawiła się tuż przed jego nosem i krótkim warknięciem nakazała wstać.
- Zajmij się tym.
- Jak sobie życzysz.
  Boerboel zwlókł się ociężale ze swojego legowiska. Miał nadzieję na przynajmniej półgodzinny odpoczynek. Zajrzał do swojego osobistego wiadra w poszukiwaniu wody. Niestety znalazł jedynie zbrązowiały, gnijący liść, przygnany tu przez wiatr i kilka innych niezidentyfikowanych śmieci. Żołądek również dopominał się o swoje głośnym burczeniem. Roque ostatnio postanowił nieco przytyć, by na zimę nie zamarznąć na śmierć.
  Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu kogoś, kto właśnie niósłby jakiegoś ptaka czy szczura, a najlepiej kilka. Nikogo nie było w pobliżu, oprócz wciąż kłócących się dwóch młodzieniaszków.
  Roque podszedł wolnym krokiem bliżej. Nie chciał marmować energii na jakieś głupkowate szczeniaki. Samce zamilkły, gdy tylko zobaczyły, że zmierza w ich stronę. Boerboel popchnął łapą pierwszego w stronę swojego "gabinetu".
- Zapraszam do mojego królestwa, bohaterze.
  Drugi posłusznie podreptał za nimi.
  Roque w ciszy przygotowywał uspokajające zioła. Denerwowały go krzyki, a pacjenci powinni siedzieć spokojnie, gdy będzie oglądał ich rany.
  Wyszedł na chwilę z legowiska, schylając się przed zasłaniającą wejście tkaniną i poszedł prosto do zbiorników z wodą, które magazynowali inni. Bez ceregieli złapał pierwszą lepszą plastikową miskę z wyszczerbionym brzegiem i zaniósł do siebie. Jeśli właściciel miał jakieś wątpliwości, czy powinien "podzielić się" z medykiem, Roque stanowczo rozwiał je.
- Sąsiedzie, wybacz najście, pilnie potrzebuję tej wody, by ukoić ból mych podopiecznych.
  Balansując z miską tak, by nie wylać wody, powoli zbliżał się do celu. Po drodze rzucił mu się w oczy rudy pies krążący po kwaterze, zagadujący jakieś pojedyńcze osoby. Czy widział kiedyś tego samca? Był pewny, że tak, jednak jednocześnie nie potrafił sobie przypomnieć żadnych informacji, które posiadałby na jego temat. Dołączył jakiś czas temu, to fakt, jednak Roque ostatnimi czasy małą część swojego dnia poświęcał życiu towarzyskiemu.
  Odsunął materiał barkiem i postawił miskę w miejscu, gdzie było najmniejsze prawdopodobieństwa, że ktoś ją potrąci i wyleje. Szybko dokonał oględzin powierzchownych ran i zaczął przemywać je wodą, czyszcząc z zanieczyszczeń. Zaaplikował okłady i polecił psom unikać przekręcania się z boku na bok. Zostawił ich w lecznicy i wyszedł, by poszukać obiadu.
- Um... Przepraszam, byłbyś może zainteresowany wypadem do Palais-Bourbon lub Louvre? - Stanął oko w oko z rudym psem. A właściwie.prawie, bo samiec patrzył nieco poniżej jego linii wzroku, na klatkę piersiową. Czyżby nie widział? - Szukam kogoś, kto chciałby się tam ze mną wybrać.
- Szanowny pan mnie chyba z kimś pomylił. - Roque uśmiechnął się krótko, po czym wyminął psa, rozglądając się za jedzeniem. Coke właśnie wracała z polowania. - Coke, byłabyś tak uprzejma i oddała mi te trzy gołębię? Mam aż dwóch poturbowanych głodnych pacjentów. Pogryźli się z jakimś narwanym myśliwym z Louvre, uwierzyłabyś? Tak, tyle wystarczy. Dziękuję...
- Jestem pewien, że nie. Jesteś Roque, tak? - Pies nie dawał za wygraną, podążając za molosem. - Powiedziano mi, że często uczestniczysz w takich wyprawach, a nawet im przewodzisz.
- Musieli się pomylić. - Wymamrotał Roque, z trudem utrzymując trzy ptaki w pysku. Jedzenie nadciąga. Trudno mu było się nie ślinić, gdy w brzuchu burczało coraz głośniej. - Jestem medykiem. Pan wybaczy, muszę wracać do obowiązków.
  Zaszył się w jakimś słabo widocznym miejscu, by nie prowokować swoim pożeraniem gołębi "dla pacjentów" na widoku. Choć większość wiedziała o tym, że Roque lubi sobie wymusić na kimś odstąpienie zdobyczy czy innych rzeczy, nikt nigdy nie postanowił bronić swojego łupu czy miski z wodą. Głównie dlatego, że rzadko było wiadomo, kiedy molos kłamie a kiedy mówi prawdę. Oblizał się, krusząc kości skrzydeł. To były wyjątkowo smaczne sztuki. Starannie po sobie posprzątał. Wtedy właśnie zjawiła się Cargo.
- Tamten pies z Louvre... Podobno leży gdzieś na naszym terenie, przy samej granicy. Idź po niego zanim go znajdą. Wylecz na tyle, żeby mógł chodzić. Niepotrzebny nam w tym momencie odwet, musimy przygotować się do zimy. W takiej temperaturze długo nie pociągnie.
- Do usług, jak zwykle...
  Roque westchnął, przymykając oczy. Rzeczywiście, robiło się chłodno. Z jego pyska wyleciał obłoczek białej pary. Wzdrygnął się na myśl o opuszczaniu kwatery. Nie miał ochoty nigdzie iść. Poza tym, jak ma znaleźć obcego psa, który mógł ukryć się gdziekolwiek? Wypytał dwójkę samców, którzy opisali mu okolicę, w której doszło do walki. To jednak za mało. Ktoś musiał odnaleźć rannego wśród ulic i tysięcy innych zapachów. Potrzebował tropiciela.

Kichnął? :>

sobota, 1 września 2018

Od Sveta C.D. Cheddar

Stałem raptem kilka metrów od Cheddar i Samanthy. Na szczęście, przezornie, schowałem się za jakimś pudłem, toteż samice nie mogły zobaczyć, jak aż zataczam się ze śmiechu. Wiedziałem, że moim posunięciem zirytuję Ched, ale nie liczyłem na aż tak zadowalający wynik. Chwilę później brązowa samica odeszła od przywódczyni, smętnie powłócząc łapami. Rozsierdzona Sam stała jeszcze chwilę w miejscu, po czym pokiwała łbem z dezaprobatą. Odczekałem jeszcze kilka sekund i ostrożnie opuściłem swoją kryjówkę. Byłem pewien, że Cheddar, po tym co usłyszała, zaszyje się gdzieś na terenach Palais. To było do tej pory jej jedyne mądre posunięcie. Uniknie w ten sposób mojej, zapewne całkiem nieprzyjemnej, dyktatury. Nie mogłem jednak tak jej zostawić - to byłoby zbyt proste! Spokojnym krokiem ruszyłem w ślad za Ched. Cały czas trzymałem się blisko, lecz nie deptałem samicy po piętach. Z rozbawieniem obserwowałem, jak zirytowana suka z impetem wpadła w stado gołębi. Bez trudu chwyciła jednego z mniej uważnych osobników, szybko pozbawiając go żywota. Z upodobaniem zatopiła kły w szyi ptaka, brutalnie przerywając tchawicę. Niedługo potem w jej szczękach skończyły jeszcze dwie sztuki - te gołębie miały zapewnioną nieco łagodniejszą śmierć. Niebo powoli stawało się szarawe, gdy suka postanowiła skończyć polowanie. Odwróciła się na pięcie, kierując się w stronę obozu. Odskoczyłem gwałtownie w bok, bojąc się wykrycia. Na szczęście Cheddar była zbyt zdenerwowana, aby przejmować się otoczeniem. Bez większego entuzjazmu ponownie ruszyłem za nią. Po kilkunastu minutach truchtu doszliśmy do kwatery głównej. Brązowa samica weszła do środka. Przypuszczałem, że zamierzała się położyć, toteż nie szedłem za nią. Nie musiałem jednak długo czekać, by zrozumieć, że się pomyliłem. Gdy kręciłem się w okolicy placu, suka (z nie mniejszą niż poprzednio złością) wybiegła z ukrytego tunelu. Podniosłem brew, całkiem zdziwiony. W pierwszym odruchu chciałem za nią iść, lecz szybko straciłem na to ochotę. Wspiąłem się na pobliskie schody i ułożyłem się wygodnie, kładąc pysk na łapach. Co jakiś czas leniwie otwierałem powieki, aby czujnie zlustrować otoczenie. Lecz w pewnym momencie całkiem odpłynąłem, zupełnie zatracając poczucie czasu.

~*~

W moje nozdrza wpadło zimne, późnojesienne powietrze. Kichnąłem, czując chłód w płucach. Cicho mlaskając podniosłem się i zeskoczyłem ze schodów. Było już niemal całkiem ciemno - jedynym nikłym źródłem światła były gwiazdy. To właśnie ich mizerny blask oświetlał niewielką, przemykającą nieopodal sylwetkę. Cheddar. Co ona tu jeszcze robiła? Byłem pewien, że już od dawna jest pogrążona we śnie... Wiedziałem, że miałem jedną możliwość, aby się przekonać - ponowne podążanie za nią. Tak też zrobiłem. Suka kluczyła między uliczkami, unikając spojrzeń ludzi. Wkrótce znużyło ją to ukrywanie się, toteż skręciła w byle jaki zaułek. Nim zdążyłem tam dojść, usłyszałem pogardliwe prychanie kota. No cóż, najwyraźniej Ched miała nieciekawego towarzysza... Po chwili zapadła niczym niezmącona cisza. Samica najpewniej ułożyła się do snu. Rozejrzałem się dokładnie, aby w razie czego wiedzieć gdzie ją znaleźć i wróciłem do obozu. Jeśli ona ma zamiar nocować na bruku - spoko, jednak ja nie zamierzałem pokładać się na twardych, kamiennych płytach. Po raptem kilku minutach mościłem się już na swoim wysłużonym posłaniu. To był całkiem ciężki dzień. Szybko zapadłem w sen, starając się odgonić od siebie wszelkie natrętne myśli.

~*~ 

Obudziłem się wcześnie, jak to zresztą miałem w zwyczaju. Odruchowo uśmiechnąłem się na myśl, jaki wycisk zafunduje dziś Cheddar. Mogłem kazać jej zrobić  w s z y s t k o.  Nie powiem, kuszące. Intensywnie myślałem, co dokładnie polecić suce. Wpadałem na różne pomysły, aż wreszcie trafił się ten idealny! Podskakując co jakiś czas z radości opuściłem kwaterę, udając się do miejsca nocowania samicy. Stanąłem przed nią, rzucając na jej ciało długi cień. Bez oporów uderzyłem ją łapą w łeb, rechocząc cicho.
- Nie obijaj się, idziemy do pracy! - wykrzyknąłem do jej ucha brutalnie.
Ched podskoczyła gwałtownie, wzbijając w powietrze nieco kurzu. Jeszcze przez chwilę patrzyła się na mnie wytrzeszczonymi ze zdziwienia oczami. Dyszała ciężko, gdy zaczynałem kolejne zdanie:
- No, ruszaj się! Pora na wyprawę... poza tereny gangów.
Przeciągnąłem ostatnie słowa, aby w pełni oddać ich grozę. Mało kto wyprawiał się w odleglejsze zakątki Paryża. Nic dziwnego - było to dosyć niebezpieczne i raczej bezowocne zajęcie. Prawdę powiedziawszy sam nie wiedziałem, po co się tam udajemy. Nie wymyśliłem jeszcze dobrego pretekstu, ale nie szkodzi - wpadnę na jakiś pomysł w drogę. Zresztą, co za różnica, przecież suka i tak wie, że robię to tylko dla zabawy...

<Cheddar?>