czwartek, 2 sierpnia 2018

Od Elizabeth CD. Oscara

 Cargo, bo tak podobno miała na imię, odebrała dziwny, tajemniczy list, który jeszcze przed chwilą namakał śliną Oscara. Nie miałam ani zielonego, ani czerwonego pojęcia, co mógł zawierać, ale życie nauczyło mnie, że nie wszystko musi wędrować w zasięgu mojej wiedzy. Nie musieliśmy zbytnio zagłębiać się w śmierdzące tereny Élysée, chociaż byłam świadoma tego, że moja łapa stała właśnie na terenach owego gangu. Szczerze, z każdym krokiem dalej czułam się bardziej niepewnie i mój stres wzrastał, pamiętam, doskonale pamiętam, co było, gdy zapuściłam się za daleko i wylądowałam nie tam, gdzie trzeba. Na terenach Palais-Bourbon. W mojej głowie wciąż siedzi ten dziwny osobnik, który ostrzegł mnie... A raczej odstraszył? Nie chciał, widocznie nie chciał, abym wkraczała na ich posiadłość. Co prawda trzymałam stronę Louvre, ale to chyba normalne, że inne gangi uznawałam za marne, ale zdaję sobie sprawę, doskonale wiedziałam, że gdybym jako dom wybrała inny gang, Louvre byłoby dla mnie przekleństwem. Nie, nie żałuję decyzji, te tereny były idealne, a z tego, co zauważyłam, mam tutaj już jednego... Znajomego. Tak, znajomego. Nie licznie na nic więcej. Nie boję się tego słowa użyć, towarzystwo Oscara było niczym złym, chociaż zauważyłam, dokładnie widziałam, że niektóre moje zachowania irytowały. Starałam się tym nie przejmować, w końcu pies dobrowolnie wybrał spędzanie ze mną czasu, co nie wskazywało, że tłumi w sobie negatywne emocje do mojej osoby. Widać, że wśród sforzan miał grono bliższych przyjaciół, chociażby charta, którego ostro i bezczelnie zignorowałam. Pies wbił we mnie oczy. Huśtałam się na łapach, byłam właśnie głęboko zamyślona i obojętna. Oscar zaczął podchodzić w moją stronę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak dziwacznie mogłam teraz wyglądać. Staliśmy na skraju Louvre, kilka kroków i weszlibyśmy na posadę Élysée, czego naprawdę nie chciałam.
— Nad czym tak myślisz? — te słowa wyrwały mnie z głębokich myśli. Potrząsnęłam łbem, próbując natychmiast się opanować, ale zdałam sobie sprawę, że fizyczny wysiłek w postaci machania głową na prawo i lewo na nic się nie zda. Zignorowałam jego pytanie, odchodząc obojętnie w drugą stronę. Pies nie dał mi jednak spokoju, zaczął energicznie kłusować w moją stronę. Nagle, jakby znikąd, poczułam ostrą woń i zapach drugiego psa. Nie był to zapach Oscara, do którego mój nos był przyzwyczajony. Moje uszy zaczęły opadać i przyklejać się do pleców. Poczułam się zagrożona. Oscar wpatrywał się we mnie. W jego oczach dostrzegłam niepokój.
— Co się stało, Elizabeth? — spytał niepewnie. Przez jakiś czas byłam dziwnie zestresowana i nie miałam najmniejszego zamiaru się odzywać. Czułam nie niebezpieczeństwo, zagrożenie. Wolałam mieć się na baczności, ale nie aż takiej, by nie odzywać się ani jednym słowem. Spojrzałam na psa.
— Czuję czyjąś obecność — zaczęłam, węsząc dokładniej — kogoś z innego gangu.
 Oscar jakoś niezbyt był zmartwiony tym faktem, bowiem byłam świetnym kłamcą i nie zawsze można było wierzyć moje słowo. Przysięgam, coś jest na rzeczy. Chwilę później zauważyłam jeszcze większe zaniepokojenie. Moje łapy automatycznie zrobiły kilka kroków w tył. Na oczy ujrzałam dziwną, młodą suczkę. Czy pochodziła z Louvre? Tylko to pytanie krążyło w mojej głowie. Nie byłam tego pewna. Praktycznie nikogo nie znałam. Spojrzałam na psa. Nie był teraz najspokojniejszy.
— Ona jest z gangu? — spojrzałam błagalnie na psa. Chwilę wpatrywał się w nieznajomą postać, nerwowo poruszając łapami. Podkuliłam ogon, gdy stanowczo pokiwał głową. Suczka była rasowa, z tego, co moje oczy zobaczyły niebieski spaniel pikardyjski. Starałam się być prawie niezauważalna. Stała na naszych terenach, ale to może dlatego, że byliśmy na skraju terenów gangu Élysée. Nie wiem, naprawdę nie wiem, co ją tu sprowadzało. Stała odwrócona, więc miałam idealny czas na ucieczkę, ale uświadomiłam sobie, że jestem szpiegiem, który musi stawić czoła nawet najgorszemu wyzwaniu.
 Oscar zaczął iść w jej stronę. Starałam się jak najbardziej brać z niego przykład. Wciąż nerwowo ruszałam ogonem, ale starałam się schować jakiekolwiek wyrazy niepokoju. Przypomniałam sobie akcję, gdy nieświadomie wkroczyłam na tereny Palais-Bourbon. Wtedy jakiś seter chciał mnie wygonić. Pewnie będziemy teraz robić to samo, aczkolwiek moja pewność i podejrzenia nie były stuprocentowe.
— Po co do niej idziemy? — chciałam sprawiać teraz wrażenie, jakbym kompletnie nie wiedziała, o co kmini i być jak najbardziej zagubioną i bezradną. Pies zignorował moje pytanie, ale zrozumiałam, że już za chwilę sama się tego dowiem.

<Oscar? Wybacz długi czas odpisu i bezsensownie dobrane zdania>
- spotkanie psa z innego gangu (5 pkt)
- przekroczenie granicy swojego gangu (5 pkt)
+10 pkt doświadczenia

Od Sanssouciego CD. Oscara

Lubię szczeniaki - to fakt. Nigdy jednak nie sądziłem, że próby wychowania i odpowiedzialność za młodą istotkę może przysporzyć problemów, zaliczając w to wlepiony we mnie wzrok zastępczyni przywódcy, przez który definitywnie nie przemawiało zadowolenie.
- Szarża - zacząłem niepewnie.
Wymieniłem z Oscarem skołowane spojrzenia.
- Halo, Szarża - Nie traciłem spokojnego tonu głosu.
Udało mi się na chwilę złapać kontakt wzrokowy z suczką, ale chyba uznała, że nie jest to nic ważnego, bo z bezsilności nie mogłem wydusić żadnego słowa, więc młoda pohasała dalej. Usłyszałem zdenerwowany głos Python:
- Tak to ma wyglądać?
Potrząsnąłem łbem. Musiałem wziąć się w garść, chociaż nie lubiłem krzyczeć.
- Nie, nie - odpowiedziałem zdesperowany. - Szarża, do mnie!
Przybrałem bardziej zdecydowany, niemalże rozkazujący ton. Sunia natychmiast zawróciła, zostawiając plany miasta, które najwyraźniej ją zaintrygowały. Przybiegła do mnie, zerkając na mnie pytającym wzrokiem.
- Powinienem cię teraz ukarać - westchnąłem.
Szarża przechyliła głowę w bok.
- Przepraszam? - pisnęła niepewnie. - Przepraszam.
Nadal czułem na sobie surowe spojrzenie Python.
- Mnie przepraszasz? - zapytałem, licząc, że młoda zrozumie, co sugeruję.
Zapadła chwilowa cisza. Białe szczenię nerwowo rozejrzało się dookoła. Popatrzyła na mnie, potem na Oscara, w końcu na Python. Starała się połączyć jej zniesmaczoną minę z minionymi zdarzeniami.
- Przepraszam - zwróciła się do zastępcy przywódcy.
Ona tylko skinęła głową.
- Czy będziesz już grzeczna? - spytałem z nadzieją w głosie.
- Owszem - odparła już nieco weselej.
Miałem dodać, że w przeciwnym wypadku odprowadzę ją z powrotem do schroniska, ale nie wypada tak straszyć szczeniąt, prawda? Poza tym każdy wie, że nigdy nie zdobyłbym się na tak radykalny krok. Zdążyłem już przywyknąć do Szarży.
- To pomocna suczka, jeśli tylko się postara - zapewnił Oscar, aby w pewien sposób mnie wesprzeć.
Mruknąłem. Nie znałem jej na tyle, aby poświadczyć o jakichkolwiek dobrych wzorcach zachowania na sto procent, ale wypadało "zareklamować" szczeniaka, aby chociaż trochę złagodzić niezadowolenie Python.
- Będę jej już pilnował. Poza tym młoda wie, że ma się trzymać blisko Luwru, żeby nie narobić nam kłopotów - zadeklarowałem. - Mogłaby dotrzymać towarzystwa tamtej małej, czarno-białej psince z naszego gangu. Jak ona miała...?
W jednej chwili suka skoczyła w moją stronę z przeciągłym warkotem. Oscar odsunął małą Szarżę i odszedł z nią do ściany, ponieważ najwyraźniej wiedział, że gniew Python to nie przelewki. Zastępca przyłożył białe kły do mojej krtani, nie naruszając jednak mojego ciała. Nawet w gniewie starała się nie ranić członka gangu, a jedynie nastraszyć. Zamarłem z przerażenia. Po chwili w siedzibie Louvre było słychać tylko mój płytki oddech i agresywny warkot borderki.
- Zakazuję wspominać ci o tamtym szczeniaku. Zabieraj tę białą bestię. Została przyjęta, ale jeśli nie utrzymasz jej w ryzach, zostaniecie razem wydaleni ze wspólnoty. Czy to jest jasne? - wykrzyczała centralnie przed moim pyskiem.
- Tak jest! - odparłem szybko.
Wtedy odstąpiła ode mnie na kilka kroków, a ja zbliżyłem się do mojego przyjaciela i przybranej córki. Szarża siedziała przyciśnięta do ściany, trzęsąc się ze strachu. Tymczasem Oscar starał się ją uspokoić. Zgodnie opuściliśmy siedzibę gangu. Dopiero na zewnątrz mogliśmy odetchnąć z ulgą.
- A ona była zła? - zapytała Szarża, która jeszcze trochę trzęsła się oszołomiona.
- Była zdenerwowana. - Starałem się miło uśmiechnąć.
Oscar zwrócił się do mnie:
- Trafiłeś we wrażliwy punkt zastępcy.
Ja nie wiedziałem, o co mu chodzi. Ze względu na krótki staż nie byłem aż tak obeznany, a czarno-białego szczeniaka widziałem tylko kilka razy w życiu, kiedy dołączyłem, kontem oka i zbytnio nie zwróciłem na niego uwagi. Prawda jest taka, że wspomniałem o nim tylko dlatego, że też była młodym psiakiem, więc Szarża mogłaby odnaleźć przyjaciela. Sprawa była bardziej skomplikowana?

<Oscar?>

środa, 1 sierpnia 2018

Od Cheddar CD. Soboty

Suczka popatrzyła ze smutkiem na zamknięte drzwi. Miała nadzieję, że Sobota wysłucha jej powodów, dlaczego podjęła taką a nie inną decyzję. Chciała się pożegnać. W tym ostatnim, spokojnym dniu jej życia, miała okazję i szczęście poznać tak miłą osobę... Odnosiła wrażenie, że gdyby miały więcej czasu mogłyby się zaprzyjaźnić. Były podobne pod pewnymi względami. Może nawet wynikłoby z tego coś więcej. Cheddar podobał się sposób bycia Soboty. Niestety, jej nowa znajoma była zbyt zdenerwowana i wyszła, zanim czekoladowa zdążyła ją skutecznie zatrzymać.
Miała kilka godzin i nie miała pojęcia jak je sensownie spożytkować. Spać? Przynajmniej nie odczuwałaby tej bezsilnej rozpaczy i beznadziei. Opadła na podłogę, wpatrując się w nią tępo. Nie miała nawet nikogo, kogo obeszłaby jej śmierć. Nikt nie próbował jej odbijać. Była tylko kolejnym szarym członkiem Palais-Bourbon. Ktoś za nią będzie łapał gołębie, ktoś inny wyjdzie na patrol granic i przespaceruje się brzegiem Sekwany. Wszystko będzie jak dawniej. Nikt nawet nie wspomni jej imienia.
W gardle poczuła nieprzyjemne pieczenie i ucisk. Starała się powstrzymać łzy, ale na próżno. Pociekły po jej pysku, żłobiąc w sierści malutkie strumyczki. Mimo drżenia łap zaczęła spacerować po celi. Zataczała małe kółka, próbując się uspokoić. Pierwsze, drugie, trzecie, czwarte. Zaraz zginie. Zaduszą ją, zagryzą? Łkała, starając się to robić cicho, by nie usłyszeli jej strażnicy. Czy śmierć będzie bolesna? A może nic nie poczuje? Z nosa ciekła jek lepka ciecz, brudząc sierść na szyi. Tak żałowała, że nie zdążyła dokonać w swoim życiu czegoś więcej... Zobaczyć więcej. Poznać więcej osób. Znaleźć wśród nich kogoś, komu będzie mogła zaufać.
Gdy powoli zaczęło się ściemniać, zaczęła panikować. Tak bardzo się trzęsła, że nie mogła ustać na nogach. Ślina kapała jej z pyska a serce waliło jak oszalałe. Słyszała swój głośny puls, który niemal sprawiał jej ból. Coś w klatce piersiowej ścisnęło się tak bardzo, że trudno jej było oddychać. Gdy drzwi otworzyły się, wiedziała, że to już koniec.
Sobota i jakiś drugi pies weszli do pokoju. Gdy się zbliżyli, Cheddar wcisnęła się w kąt, patrząc na nich z przerażeniem. Suczka podengo unikała jej wzroku.
Nieznany jej samiec złapał ją za szyję i wywlókł mało delikatnie na zewnątrz, gdy zorientował się, że sama nie może ustać na łapach. Zamknęła oczy, łapiąc powietrze, świszcząc głośno. Nie mogła się uspokoić, płakała i skamlała. W głowie jak echo wciąż powracała do niej myśl: "To już koniec. To już koniec. Zaraz umrę."

Sobota?

Od Kichnął

Kichnął był członkiem Elysee od niedawna, a już zdążyło mu się kilka przykrych rzeczy. Naprawdę, dawno nie przytrafiło mu się tyle niefortunnych sytuacji, co w Paryżu. Dwa dni temu ufało mu się zaplątać w drut kolczasty. I potrzebował aż dwóch psów do pomocy, by się z nich wyplątać. A wczoraj zdało mu się, widzi i czuje psa z innego gangu (ale wciąż był pewien, że on tam był! ) i ściągną cały patrol na marne. Cóż, on po prostu był nowy. Znał już prawie wszystkich z imion, chociaż nie umiał jeszcze odróżniać ich zapachów. W ogóle to każdy pachniał podobnie, a baza była już tak przesiąknięta zapachami, że nie sposób było w niej kogokolwiek rozpoznać. Wkurzało go to. Jednak miał jeszcze inny sposób, mianowicie kroki-każdy miał swój. No i kolor sierści, to jeszcze był w stanie zobaczyć.
A wracając do przykrych sytuacji, właśnie w tej chwili do legowiska wkroczyła Cargo-przywódczyni, którą wolał zapamiętać, bo potrafiła nieźle zajść za skórę. Kiedy weszła i wszyscy zwrócili na nią swoją uwagę oznajmiła że:
-Jutro odbędzie się publiczna egzekucja psa z gangu Palais-Bourbon. Tam gdzie zwykle i o tej porze, co zawsze.
Czyli o jakiej? Kichnął nie wiedział, nigdy nie brał udziału w publicznych egzekucji i był szczerze przerażony. Co za straszliwy czyn zasługuje na tak straszliwą karę? Postanowił zapytać.
-Jeśli mógłbym. -zwrócił na siebie uwagę. -Przepraszam, ale...co takiego uczynił ten pies, że zasłużył aż na śmierć?
Nagle poczuł, że zrobił coś głupiego i nie tak. Wzrok wszystkich skupił się na nim. No ale cóż, jeśli mają tu kogoś zabijać, to on chce chociaż wiedzieć, co jest przyczyną. Po chwili milczenia Cargo odpowiedziała chłodno.
-Ona. Złapaliśmy ją na naszym terenie. Pewnie przyszła tu szpiegować. No cóż-prychnęła zadowolona. -teraz już niczego się od niej nie dowiedzą. A poza tym, ona i jej gang zasłużyli sobie na to. Jeszcze jakieś pytania?
-Nie. To wszystko. -odpowiedział, tłumiąc wiele sprzecznych uczuć. Nie chciał wyglądać na takiego, co się przejmuje, bo zgadywał, że to nie jest dobry pomysł. Ale tak wewnątrz było mu szkoda suczki i był trochę zły, że dochodzi do takiego czegoś. Cóż, ale czy on mógł coś zrobić? Złe rzeczy po prostu czasami się dzieją.
-Dobrze. To teraz idź na patrol. Północna granica jest twoja. -głos Cargo przywrócił go do rzeczywistości. Westchnął pod nosem i wstał, rozciągając kręgosłup, po czym poszedł w stronę wyjścia. No i co, było się wychylać?
<a sama nie wiem, jeśli ktoś będzie miał pomysł i chęć :v>

Od Soboty CD. Cheddar

Sobota stała tak i patrzyła się na czekoladową suczkę. Wybrała śmierć? Mogła chociaż coś powiedzieć, wcisnąć parę kłamstw. Nawet Duży Paul czasami da się wrobić. Czasami. Suczką targały różne emocje. Starała się jak najbardziej odwieść właśnie od takiej sytuacji, a tu okazuje się, że Cheddar dobrowolnie wybrała śmierć. Pustkę, poddała się. Lojalność wobec gangu zaimponowała Sobocie, ale nie mogła znieść myśli o śmierci.
- Cheddar… - Zaczęła kipiąc ze złości. Gdyby suczka potrafiłaby strzelać laserami z oczu, czekoladowej już by tu nie było. – Naprawdę? – Nie miała siły się kłócić, była bezsilna.
- Nie miałam innego wyjścia. – Odpowiedziała. Sobota chciała na razie wejść na swoje legowisko i pomyśleć, zawinąć się w kłębek, chciała uciec z pomieszczenia. Tak też zrobiła. – Przyniosę wody ponownie. – Oznajmiła i chwyciła metalowy przedmiot w pysk. Udała się kilka pokoi dalej, aby z kapiącego kranu nabrać cenny napój. Suczka patrzyła na spadające krople, dla niej wydostawały się one w zwolnionym tempie. Głowa zaczynała ją boleć, jakby dostała nagłej migreny, ale musiała wyrwać się z myślenia o bólu. Gdy tylko miska się napełniła samica wzięła ją i ponownie weszła do celi Cheddar, kładąc przedmiot pod łapami czekoladowej spojrzała na nią ze smutkiem w oczach i opuściła ją.
Sobota patrzyła się posępnie na ścianę. Obróciła łeb w stronę drzwi od pokoju Chedd. Nie mogła tak trwać w smutku, musiała wymyśleć rozwiązanie na to, aby podczas podróży na publiczną egzekucję mogły się bezpiecznie ewakuować. Oczywiście Sobota będzie musiała zostać na terenie gangu, ważne jest tylko aby ona się wydostała. W suczce powstawała cicha determinacja, która zastępowała powoli smutek.

Cheddar?