sobota, 11 sierpnia 2018

Od Dihona - Quest #3

Dni płynęły dosyć spokojnie. Lato powoli zamieniało się w majestatyczną jesień. Dalej było ciepło, lecz Słońce znacznie szybciej chowało się za horyzontem. Obserwowałem to z nieskrywanym podziwem. Natura była naprawdę fascynująca. W przeciwieństwie do otoczenia, sytuacja psów w Palais-Bourbon promieniała. Jeszcze kilka miesięcy temu z trudem racjonowaliśmy nikłe zapasy wody, lecz teraz sytuacja wyglądała całkiem inaczej. Była to głównie zasługa moja, jak i pewnego pitbulla. W zasadzie najbardziej przyczyniłem się do obecnego stanu rzeczy - gdyby nie ja, Sveta nawet by tu nie było. W każdym razie samiec koordynował codzienne wyprawy do fontanny znajdującej się na Polach Marsowych. Ja natomiast intensywnie myślałem. Gang stawał się coraz liczniejszy, co nieuchronnie ciągnęło za sobą większe zapotrzebowanie na życiodajną ciecz. Tymczasem niejaka Cheddar, jak udało mi się dowiedzieć, nie uważała tego za poważny problem. Podobno Svet również nie był bez winy. Dwójka ta rozlała przynajmniej kilka, tak dramatycznie nam potrzebnych wiader. Gdy tylko się o tym dowiedziałem, zirytowało mnie to nie na żarty. Jeszcze tego samego dnia udałem się do Samanthy, aby omówić z nią owe zdarzenie. Nie była zbyt chętna do rozmowy na ten temat. Było widać, że o całej sytuacji ma zdanie podobne do mojego - wszystko było niepotrzebne. Burknęła tylko, że wyznaczyła im jakieś dodatkowe prace. Zamierzałem jednak przedstawić jej swój pomysł. Wpadł mi do głowy całkiem niedawno. Nie był on może innowacyjny, lecz mógł naprawdę nam pomóc. Mianowicie chodziło mi o to, aby nazbierać jak najwięcej pojemników, wiaderek, konewek i wszystkiego, co jeszcze znajdziemy, po czym... czekać na deszcz. Gdy tylko z nieba zaczną spadać pierwsze krople, wszystkie naczynia zaczną napełniać się wodą. Zawsze dawało nam to dodatkowe źródło tego płynu, gdyby dalsze wyprawy do fontanny były niemożliwe, lub gdy... Svet i Cheddar dalej będą się przekomarzać. Samicy zdecydowanie spodobał się mój pomysł, zgodziła się nań bez oporu. Pozostawał więc tylko jeden, palący problem - brakowało mi łap do pomocy. Jesień nadchodziła wielkimi krokami, toteż już niedługo miały rozpocząć się pierwsze ulewne deszcze. Musieliśmy się na nie przygotować. Przywódczyni wyznaczyła do tego zadania kilka psów. Większości z nich nie znałem zbyt dobrze, nawet nie wiedziałem, jak mają na imię. Innych z kolei kojarzyłem całkiem dobrze, chociażby Levi'a. Wyżeł na szczęście całkiem doszedł już do siebie po naszej niedawnej wyprawie. Zbieranie materiałów zajęło nam kilka dni. Codziennie wyruszaliśmy na poszukiwania w małych grupkach. Zazwyczaj to ja im przewodziłem - w końcu byłem zbieraczem, więc miałem spore pojęcie o tym fachu. Z dnia na dzień pojemników było coraz więcej. Wiele psów patrzyło na stertę wszelkiego rodzaju misek i wiaderek ze zdziwieniem. Niektóre szczeniaki co jakiś czas podkradały jakieś plastikowe opakowanie, bawiąc się nim między sobą. Zazwyczaj jednak nie mogły nacieszyć się swoją zdobyczą - były szybko upominane przez Samathę. W końcowej fazie umieszczaliśmy zebrane rzeczy w różnych miejscach. Zadanie to nie należało do najłatwiejszych, musieliśmy bowiem szukać takich lokacji, których nie dostrzegą ludzie. Niejednokrotnie wymagało to wspinania się chociażby na dachy czy inne podobne obiekty. Lecz po wielu trudach, z dumą mogliśmy obserwować efekty naszej pracy. Wszystko było już przygotowane, pozostało nam więc czekać na jeden, bardzo istotny element - deszcz. O tej porze roku to zjawisko pogodowe nie należało do ewenementów, toteż nim zdążyliśmy się obejrzeć, z nieba runęła na nas ulewa. Schowani pod byle jakimi daszkami, patrzyliśmy, jak nasz plan się dopełnia. Żniwa były obfite. Niemalże wszystkie pojemniki zostały napełnione po brzegi. Następnego ranka przeczesaliśmy cały teren, przelewając ciecz do wiaderek pożyczonych od Sveta. Każdy pracował chętnie i radośnie, zadowolony z takiego obrotu spraw. Wszyscy członkowie z podziwem patrzyli na to, jak stara wanna znajdująca się w kwaterze głównej coraz bardziej się napełnia. Podsumowując, ostatnio całemu Palais-Bourbon powodziło się całkiem dobrze. Zero walk z innymi gangami, żadnych chorób czy innych niesprzyjających okoliczności. Można by wręcz rzec, że powoli się przez to rozleniwialiśmy. Jak jednak wiadomo, wszystko co dobre kiedyś się kończy. Tak było i w tym przypadku, lecz (niestety) nie mogliśmy się rozkoszować przyjemnym stanem zbyt długo. Kilka tygodni dobrobytu zostało brutalnie zmiażdżone przez pewne wydarzenie. Kolejny ulewny deszcz wywołał radosne uniesienie, wszak zwiastował świeżą dostawę wody, prawda? No właśnie nie. Jakiś wyjątkowo zabawny dowcipniś postanowił spłatać nam figla i powywracał wszystkie pojemniki. Niektórzy dalej naiwnie sądzili, że to zwykły przypadek, konsekwencje silnego wiatru, ale ja miałem całkiem odmienne zdanie. Niektóre pojemniki znajdowały się w miejscach niezbyt narażonych na działanie prądów powietrza, więc ta teza była bezdyskusyjnie obalona. Sądziłem nawet, że jej najbardziej zagorzali wyznawcy mogli mieć coś wspólnego z zaistniałą sytuacją, lecz nie mogłem otwarcie oskarżyć ich o zdradę. Postanowiłem na własną rękę zając się tą sprawą i, w miarę mych możliwości, poszukać winnego. W gangu panowała dosyć markotna atmosfera. psom obniżał się nastrój niemal proporcjonalnie do ubywającej z dnia na dzień wody. Z początku snułem się bez celu po obozie, próbując wymyślić, kto mógł być winowajcą. Byłem niemalże pewien, że wokół 'miejsca zbrodni' nie znajdę żadnych tropów - wszak niedawno obficie padało. Mimo tego postanowiłem zrobić mały obchód, żeby nie czuć tej dobijając bezczynności. W drogę udałem się z samego rana. Była to najlepsza pora dnia na wszelkie tropienie - rześkie powietrze ułatwiało wyłapywanie zapachów. Przemierzałem tereny Palais-Bourbon z niezwykłą uwagą i skupieniem. Przy każdej misce zatrzymywałem się na chwilę, węsząc dokładnie. Za każdym razem okrążałem przedmiot dokładnie, prawie szorując nosem po ziemi. Rezultat jednak zawsze był taki sam - do moich nozdrzy dobiegał jedynie zapach błota, ziemi i plastiku. Usiadłem na chwilę, całkiem zrezygnowany. Głośno westchnąłem, bezsensownie wgapiając się w przestrzeń. Do obejścia zostało mi jeszcze tylko kilka wiaderek. Robiło się coraz później, a więc niedługo pojawią się tutaj ludzie, inne psy... Wstałem niechętnie i ruszyłem przed siebie, powłócząc łapami. Droga do następnego punktu była krótka - wystarczyło przejść jakieś piętnaście metrów ulicą, po czym skręcić w lewo. Wciśnięta między dwa budynki, całkiem niepozorna miska okazała się jednak przełomowa. Bez szczególnego entuzjazmu podszedłem do niej, zaciągając się powietrzem. Spodziewałem się tego samego co wcześniej, aż tu nagle... Zapach psa. Ze zdziwienia aż otworzyłem szeroko ślepia. Natychmiast niemalże przypadłem do pojemnika, z zapałem węsząc. Suka, jakieś trzy, może cztery lata. Zdecydowanie nie pachniała Palais-Bourbon. W zasadzie... nie wyczuwałem zapachu żadnego z gangów. Czyżby była samotniczką? Co prawda nie wykluczałem tej opcji, ale wydawało się to nieprawdopodobne. Jeśli nie była powiązania z żadnym klanem - jaką miała motywację? Gdyby pochodziła z takiego na przykład Louvre, zrozumiałbym. Dla tamtejszych psów pozbawienie nas czegoś tak ważnego jak woda byłoby korzystne. Ale jaki interes miała w tym samotna suka? Czyżby ktoś ją przekupił? Żeby się na to zgodzić musiała być bardzo zdesperowana - kto normalny wszedłby na teren obcego gangu, chcąc mu nieźle zaszkodzić!? Przecież gdyby ktokolwiek z nas ją spotkał - zostałaby rozszarpana! Co ów zleceniodawca mógłby jej zaproponować, aby była skłonna aż tak się poświęcić? Nie miałem najmniejszego pojęcia. Wróciłem do obozu z głową pełną kotłujących się myśli. Natychmiast udałem się do kwatery głównej, lecz nie zawitałem do pokoju obrad. Byłem zbyt wyczerpany nawet na tak podstawową czynność jak zdanie raportu... Chwiejnym krokiem wkroczyłem do największego pomieszczenia. Szybko odnalazłem moje nieco zniszczone legowisko. Z trudem do niego dotarłem, padając na nie z wyczerpaniem. Westchnąłem błogo, gdy tylko poczułem miękki materiał pod łapami. Najwyżej opowiem wszystko Samathcie jutro. Nigdzie się nam przecież nie śpieszy. Prawdopodobnie i tak nie znajdziemy ów konfliktowej suki. Cały czas pogrążony w natrętnych myślach zamknąłem oczy, układając się wygodnie na posłaniu.

Quest zaakceptowany!
+10 pkt do szybkości
+5 pkt do wytrzymałości
+50 pkt doświadczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz