sobota, 4 sierpnia 2018

Od Oscara C.D. Elizabeth

Zignorowałem dziwne zachowanie Elizabeth, gdy tylko moją uwagę przykuło co innego. Długa, jedwabista, czarno nakrapiana sierść falowała na wietrze. Jednym haustem wciągnąłem sporo powietrza. Zmarszczyłem nos, kontemplując zapach. Niewątpliwie suka, w kwiecie wieku, rzecz jasna członkini Élysée. Obnażyłem kły z wściekłością, jeżąc się przy tym odruchowo. Znajdowaliśmy się na granicy, to fakt, ale ów samica wyraźnie naruszała nasz teren. Na sztywnych łapach, trzymając łeb nisko, ruszyłem do przodu. Delikatnie kołysałem ciałem, cały czas trzymając mięśnie w pogotowiu. Spanielka była odwrócona, ale nie przejmowałem się tym. Skoro śmiała tu wejść, musi pogodzić się z możliwością nagłego ataku.
- Po co do niej idziemy? - usłyszałem głos mojej towarzyszki, pełen skrywanego niepokoju.
Machnąłem tylko niecierpliwie ogonem - nie zamierzałem odpowiadać. Zaraz sama się przekona. Słyszałem jak cicho podąża za mną, jednak w gruncie rzeczy nie zwracałem na nią uwagi. Z furią wlepiałem wzrok w ciało ów suki. Nie miałem dziś dobrego dnia - przymusowa wycieczka do Élysée zepsuła mi nastrój. Skradałem się niecierpliwie, mimo tego ostrożnie stawiając każdy krok. Wtem, gdy byłem już raptem kilka metrów od intruza, suka obróciła się. Początkowo patrzyła na mnie z pytającą miną, lecz w mig zrozumiała, o co chodzi. Nim jeszcze zdążyłem się ruszyć, wydała z siebie przeciągły pisk. Warcząc głośno skoczyłem przed siebie. Oparłem łapy na jej barkach, z łatwością ją obalając. Natychmiastowo rzuciłem się jej do gardła, jednak samica zrobiła unik. Przeturlała się pode mną z prędkością światła. Szybko ponowiłem atak, tym razem celując w kark. Jeden z moich kłów musnął cel, rozrywając skórę. Obrażenia nie były poważne - tylko draśnięcie. Momentalnie skoczyłem na równe nogi, przy okazji chwytając jej udo. Czułem, jak białe zęby zatopiły się w jej ciele. Szarpnąłem wściekle, lecz suka ostatkiem sił czmychnęła. Po jej łapie ściekała struga szkarłatnej krwi. Dokładnie taką samą cieczą był ubrudzony mój pysk. Skoczyłem przed siebie, znowu próbując złapać za szyję. Wydałem z siebie stłumione szczeknięcie gdy zrozumiałem, że tym razem się udało. Rozwarłem szczęki, poprawiając chwyt. Skóra z łatwością ustąpiła. Sierść leciała kępami, gdy wgryzałem się w jej krtań.
- Stop! - nagle poczułem mocne uderzenie.
Niespodziewany atak powalił mnie. Po kilku sekundach otrzepałem się zdziwiony. Elizabeth dyszała ciężko, patrząc na mnie wściekle. Wstałem raptownie, posyłając jej grożące spojrzenie. Tymczasem wroga samica była już daleko, z trudem uciekając od mojej furii. Cudem powstrzymałem się od zaatakowania członkini Louvre.
- Coś ty zrobiła!? - fuknąłem na nią, z łatwością wytrzymując jej lodowaty wzrok.
Byłem iście wściekły. Prawie zlikwidowałem intruza, a co zrobiła ona!? Niemalże zdradziła gang! Okrążyłem ją, z trudem łapiąc oddech. Zgrywała odważną, lecz jej ogon niemal przyklejał się do podbrzusza.
- Nie możesz - silnie zaakcentowała ów słowa - zabijać innych psów! - dokończyła wypowiedź histerycznie - Co powiedziałaby Python!?
Dopiero ostatnie zdanie do mnie przemówiło. Fakt, zastępczyni nie byłaby zadowolona z faktu, że zaszlachtowałem na granicy jakiegoś pomniejszego opryszka. To mogłoby wywołać prawdziwą wojnę. Skonfundowany tymi wyrazami, usiadłem na chodniku. Szeroko rozstawiłem łapy, jednocześnie pochylając łeb. Próbowałem się uspokoić. Cholera, co się ze mną stało? Nigdy się tak nie zachowywałem...

<Elizabeth?>
-walka (10 pkt)
+10 pkt doświadczenia 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz