niedziela, 5 sierpnia 2018

Od Oscara - Quest #3

Zapowiadał się piękny dzień. Białe obłoki leniwie przechadzały się po niebie, tymczasem ciepłe promienie słoneczne muskały moją czarną sierść. Było jeszcze dość wcześnie, jednak większość psów była już na nogach. Uważnie przyglądałem się ich poczynaniom. Większość snuła się bez celu w okolicy. Python leżała na jakimś kamiennym podwyższeniu, ogarniając wzrokiem cały plac. Bezpośrednio przylegał on do naszej kwatery głównej, toteż właśnie tu kręciło się najwięcej członków. Tak i samica, jak i ja czujnie lustrowaliśmy wszystkich wzrokiem. Jakiś niewielki, brązowy pies właśnie chłeptał wodę z plastikowego pojemnika. Najwyraźniej był spragniony, gdyż przez co najmniej kilkanaście sekund oddawał się tej czynności. W okolicy przechadzała się Elizabeth. Chodziła w tę i we w tę, niechybnie myśląc o czymś. Wyglądała na nieco zestresowaną, ale przede wszystkim - całkiem nieobecną. Co jakiś czas potykała się o własne łapy, dalej nie wyrywając się z zamyślenia. Niedaleko dostrzegałem również Rem. Borderka leżała w cieniu, w najdalszym zakątku placu. Była ukryta przed wzrokiem większości - zasłaniała ją sterta jakichś kartonów. Dyszała ciężko, najwyraźniej z trudem radziła sobie z upałami. Ku mojemu zdziwieniu nigdzie nie widziałem mego przyjaciela. Ostatni raz rozmawiałem z nim wczoraj, dosyć późnym wieczorem. Zazwyczaj spaliśmy w pobliżu, jednak dziś nie ujrzałem go, gdy pierwszy raz otworzyłem oczy. Wzruszyłem ramionami - pewnie poszedł na patrol. Jednak moje przypuszczenia szybko zostały zweryfikowane. Raptem kilka minut później na dziedziniec wpadł chart. Z trudem nadążały za nim dwa szczeniaki - Szarża i Vipéra. Spojrzałem na tę gromadkę pytająco. Cała trójka była wyraźnie rozemocjonowana, Sanssouci może nawet coś więcej - wyglądał na całkiem zdezorientowanego. Python podniosła się natychmiast, gdy tylko ich ujrzała. Ostrzegawczo warknęła w przestrzeń - wiedziała, że to nie wróżyło nic dobrego. Borzoj raptownie zatrzymał się przed zastępczynią. Stał w lekkim rozkroku, pochylając łeb i dysząc ciężko. Musiał biec przez jakiś czas, gdyż z trudem łapał oddech. Wiedziałem, że mój przyjaciel nigdy nie mógł pochwalić się ponadprzeciętną kondycją. Nieraz wybieraliśmy się na wspólne przebieżki po Paryżu - gdy ja dopiero się rozkręcałem, on padał już z sił. Szczeniaki wydawały się równie zmęczone. Błądziły wzrokiem po placu, niezdecydowane, co robić. Po chwili również zdecydowałem się jakoś zadziałać. Wstałem z trudem, otrzepując się przy tym. Statecznym krokiem podszedłem do grupki, stając u boku Python.
- Co się stało? - zapytała rzeczowo suka, chcąc rozwiać wszelkie wątpliwości.
Chart potrzebował chwili, aby zebrać myśli.
- Pułapki! Szczeniaki, prawie... - zaczął bełkotać coś bez ładu i składu, dalej nie mogąc się uspokoić.
Python popatrzyła na niego z powątpiewaniem, zabawnie unosząc lewą brew. "Spokojnie" rzuciła beznamiętnie, jednym ruchem zeskakując z podwyższenia. Wylądowała blisko samca, niemalże przytłaczając go swoją obecnością.
- Rano poszedłem pobawić się ze szczeniakami, tam gdzie zawsze. - wskazał na ów młodziaki, które zawtórowały mu merdaniem ogonkami. - Ktoś rozstawił tam pułapki! - podniósł głos, kończąc zdanie niemal histerycznie.
W okół zebrał się już niemały tłumek, zwabiony tą sytuacją. Po słowach samca wśród psów rozległy się okrzyki zdziwienia i szepty niedowierzania. Python myślała chwilę, nic nie mówiąc. Przy okazji uciszała wzrokiem co głośniejszych członków, niejednokrotnie teatralnie obnażając kły.
- Ty... - jej zimne spojrzenie spoczęło na mnie. - się tym zajmiesz.
Byłem nieco zdziwiony. Suka rzadko powierzała mi podobne zadania - wszak byłem tylko uczniem. Co prawda większość psów miało do mnie zaufanie, cieszyłem się również dobrą opinią, a i byłem w doskonałej formie fizycznej, ale raczej uchodziłem za 'tego od patroli'. Okazjonalnie dostarczałem też przeróżne listy, zazwyczaj w towarzystwie Kapsla. Lecz najwyraźniej coś się zmieniło. Posłusznie przytaknąłem, bez słowa odchodząc od grupki psów. Dobrze wiedziałem, gdzie zazwyczaj bawiły się szczeniaki. Ze względu na bezpieczeństwo ów 'plac zabaw' znajdował się stosunkowo blisko obozu. Był położony na niewielkim terenie, odgrodzonym od reszty świata przez kilka budynków. Większość z nich była opuszczona, lub po prostu mało popularna, toteż spokoju nie mąciła ludzka ciekawość. Żwawym krokiem ruszyłem w kierunku tego miejsca. Niedługo potem moim oczom ukazał się plac, w całej swej okazałości. Był porośnięty krótką, soczyście zieloną trawą. Część pola oddzielona była niewielkimi, metalowymi płotkami. W nieregularnych odległościach znajdowały się wbite w ziemię opony. Były nieźle sfatygowane - niewiele przedmiotów przetrwa spotkanie z ostrymi, szczenięcymi kiełkami. Moją uwagę przyciągnęło jednak coś innego - ludzki zapach, tak niecodzienny w tej okolicy. Zacząłem uważnie przyglądać się temu miejscu. Byłem w szoku - jak Sanssouci mógł tego nie zauważyć? Zazwyczaj był trochę lepszy ode mnie w dostrzeganiu wszelakich anormalnych zjawisk, tymczasem ja nie miałem problemu z namierzeniem pułapek. Chart musiał być dosyć zmęczony - pewnie z tego wynikała jego nieuwaga. Jedno drzewo było niebezpiecznie pochylone. Pod nim znajdowała się pętla z cienkiego, mocnego sznurka. Każdy wie, co by się stało, gdyby jakiś szczeniak tam wpadł - nic dobrego! Na domiar złego pułapka ta znajdowała się zaraz pod sporym, płaskim kamieniem, który był szczególnie popularny wśród szczeniąt. W okolicy znajdowała się również inna niebezpieczna konstrukcja - znajdowała się na skraju placu i miała konstrukcję podobną do tej poprzedniej, lecz była zakończona siecią. Biedak, który uruchomiłby pułapkę zostałby uwięziony wśród plączących się lin. Pewnym krokiem ruszyłem przed siebie. Chwyciłem w pysk jakiś sporawy kamień. Szybko podszedłem do pułapki, wrzucając w sam środek pętli głaz. Mimowolnie spłoszyłem się, gdy schowana wcześniej siatka poszybowała w górę. Gdy tylko się uspokoiłem, przystąpiłem do dalszej roboty. Jednym susem znalazłem się przy miejscu, w którym zawiązana była linka i począłem wściekle ciągnąć. Nie było to łatwe, lecz po jakimś czasie węzeł puścił. Odetchnąłem z ulgą. Jedna niebezpieczna sytuacja zażegnana, czas na wnyki. Prędko podszedłem do sideł, ponownie dzierżąc coś w pysku. Tym razem był to spory kawał drewna - szczerze nie miałem pojęcia, jak mógł się tu znaleźć. Rzuciłem go w stronę pętli. Drzewo gwałtownie odgięło się, wyrzucając kłodę w powietrze. Ciężki przedmiot bezwładnie dyndał na konopnym sznurze. Już miałem brać się za jego przegryzanie, lecz ostatecznie zrezygnowałem. Teraz, kiedy cała ta okolica nie jest już groźna, ów drewienko mogło posłużyć za niezły gryzak. Szczeniaki bez problemu mogłyby wziąć go w pysk i szarpać wściekle. To pomogłoby im wyrobić trochę mięśni, a i dostarczyłoby zapewne sporo zabawy. Popatrzyłem z dumą na oczyszczony plac. Idealnie wywiązałem się z zadania. Opuściłem lekko uszy i zacząłem energicznie machać ogonem, gratulując sam sobie. Idealnie, do prawdy idealnie. Obróciłem się prędko, chcąc jak najszybciej powrócić do obozu. Prawdę powiedziawszy nieco mnie to wymęczyło. Aktualnie marzyłem tylko o położeniu się w cieniu! Ufnym krokiem ruszyłem przez plac. Prawdę powiedziawszy zupełnie nie zważałem na to, gdzie stawiam łapy, toteż nagły trzask tym bardziej zmroził mi krew w żyłach. Momentalnie zamarłem, przełykając ślinę nerwowo. Ociągałem się ze spojrzeniem w dół, jakbym bał się, co tam zobaczę. Moja łapa przyciskała niewielką, metalową płytkę. Zapadnia. Gdy tylko wykonam jakiś ruch... no cóż, jak sama nazwa wskazuje - zapadnie się. Prawdopodobnie wpadłbym wtedy do jakiegoś sporego dołu, z którego nie mógłbym się wydostać. Istniała jednak również mniej optymistyczna opcja - dno dziury mogło być wyściełane naostrzonymi kołkami. Rozglądnąłem się z obawą. W pobliżu nie było nikogo! Nie chciałem ryzykować krzyku. Sprzymierzeńcy i tak zapewne by mnie nie usłyszeli, tymczasem nagły hałas mógłby zwrócić uwagę ludzi. Nie dostrzegałem niczego, co w jakikolwiek sposób mogłoby mi pomóc. Zostały mi dwie opcje - stać tu i czekać na cud, bądź skoczyć. Byłem zwinny i szybki, toteż druga opcja wydawała się rozsądniejsza, lecz na moją niekorzyść działała niemożliwość wzięcia rozbiegu. Gdy tylko ruszę przednią łapą, pułapka się uruchomi, musiałem więc skakać z miejsca. Lekko zakołysałem zadem, chcąc choć trochę rozgrzać mięśnie. Wreszcie wybiłem się, licząc na pomyślne lądowanie po drugiej stronie. Szybko zdałem sobie sprawę z tego, że się przeliczyłem. Pół sekundy później z głuchym łoskotem runąłem w dół. Pisnąłem cicho, pewny, że już nigdy stąd nie wyjdę, gdy nagle przypomniałem sobie o pewnym fakcie... Spadałem bardzo krótko. Wstałem, rozglądając się wokoło. Gdy tylko zlustrowałem wzrokiem dół, uśmiechnąłem się sam do siebie. No tak, pułapka przecież była na szczeniaki! Bez problemu widziałem jej brzeg i z porównywalną łatwością wygramoliłem się na powierzchnię. Odetchnąłem z ulgą, kierując się w stronę obozu.

Quest zaakceptowany!
+10 do zwinności
+5 do szybkości
+50 pkt doświadczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz