piątek, 31 sierpnia 2018

Od Candritch do Soboty

Młoda suka zatrzymała się w cieniu jednego z pozostawionych na parkingu aut i zaczęła węszyć, z podniesioną w stronę zawietrznej głową. Czuła wyraźny, nieskażony ludzką wonią, psi zapach, w dodatku wskazujący na mnogą liczbę. Mimo, że zwierzęta były jeszcze dość daleko, wzmożyło to czujność Candritch. Ruszyła ostrożnie główną ulicą, przemykając się tuż pod ścianami budynków. Ciekawość pchała ją coraz głębiej i bliżej domniemanej grupy, a wkrótce dołączyła do niej także nadzieja na zaspokojenie palącego ją od doby głodu, kiedy to pojawił się obok psiego aromat jedzenia. Lawirowała między nogami ludzi zdającymi się pionowymi taranami, badała różne uliczki, z radością witała każdą roślinność w tym betonowym półświatku, lecz szybko zbliżała się do celu. Śnieżnobiała przypadła do ziemi i zaczęła powoli, bezszelestnie, skradać się. W okolicy nie kręcił się na szczęście prawie żaden dwunóg, panowały tu niepodzielnie spokój i cisza; świetne miejsce na założenie bazy. Zapach innych psów był już niezwykle drażniący i podniecający, mięśnie suczki były nieustannie napięte w razie konieczności walki. Odeszła nieco od ściany, ale tak, by pozostać niezauważoną. Za rogiem, tyłem do niej, leżał jasnej maści pies, ogryzający coś jadalnego. Za nim leżała reszta pysznego mięsa. Oczy zaświeciły się Candritch, jednak w pobliżu kręcił się drugi, większy towarzysz. Postanowiła działać szybko. Przemknęła niczym biała plama przez przestrzeń między budynkami. Tak, jak się spodziewała, zainteresowało to postawnego doga. Przewaliła jeszcze dalej kosz na śmieci, po czym skręciła z powrotem. Popędziła do poprzedniego stanowiska obserwacji. Dość szybko chwyciła zębami za posiłek i zaczęła się wycofywać, by spożyć go w spokoju. Już prawie była bezpieczna, gdy pies odwrócił pysk.
Tymczasem łapy niosły już suczkę poprzez labirynt ulic, byle dalej stąd. Po chwili wyczuła za sobą pogoń. Szlag by to. - myślała, usiłując zgubić wroga, lecz przegłodzony organizm nie miał dość sił, by biec tak długo i prędko, jak zazwyczaj. Po kolejnym skręcie obejrzała się za siebie. Pościg nie był widoczny. Teraz miała szansę go zgubić. Wskoczyła z impetem w gęsty żywopłot okalający jakiś park. Trochę podrapana wyczołgała się z krzaków na drugą stronę i usiadła pod najbliższym krzewem. Z ulgą zaczęła pochłaniać martwe zwierzę, lecz już po chwili poczuła, jak czyjeś zęby unoszą ją za kark w górę.
— Puszczaj! - warknęła, starając się, by jej głos zabrzmiał przekonująco.

<Sobota? Mam nadzieję, że coś z tego będzie...>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz