niedziela, 29 lipca 2018

Od DIhona CD. Kichnął

Z uwagą przyglądałem się szorstkowłosemu samcowi. Jego oko było pokryte mgłą - musiał być częściowo ślepy. Mimo tego wykrył moją obecność. Zapewne pozostałe zmysły psa są wyostrzone.
- Wybacz, czy jest w pobliżu jakaś woda? Strasznie chce mi się pić. - zrobił chwilę przerwy - Postaram się nie zrobić nikomu krzywdy.
Patrzyłem na niego z uniesioną brwią. Co on tu robił? Paryż to nie miejsce dla takich psów. Ów miasto skrywało wiele potencjalnych niebezpieczeństw.
- Chodź za mną - poleciłem.
Nie powinienem mu pomagać, lecz nie mógłbym zostawić go na pastwę losu. Nie stanowił zagrożenia. Kundel podążał za mną, gdy kluczyłem między uliczkami. Po chwili doszliśmy na Pola Marsowe. Rozglądnąłem się, lekko zestresowany. Lepiej, żeby nikt mnie tu z nim nie zobaczył. Palais-Bourbon miało problemy ze świeżą wodą nawet bez takich akcji. Podprowadziłem go do fontanny, uparcie torując nam drogę przez tłum. Samiec stanął na białym kamieniu i nachylił się, chłepcząc kilka łyków.
- Dziękuję - odparł, gdy już ugasił palące pragnienie.
Skinąłem łbem, sygnalizując, że to nie problem. Zastanawiałem się, czy pies ten należał do jakiegoś gangu. Nie pachniał żadnym z nich.
- Jestem Kichnął - powiedział całkiem niespodziewanie, odrywając mnie od moich myśli. - A ty?
Zapadła cisza. Doskonale wiedziałem, że dla własnego bezpieczeństwa nie powinienem wyjawiać mu swego imienia. Gdyby znalazł go ktoś z innego klanu i dowiedział się, że to właśnie  j a  mu pomogłem...
- Dihon - mimo obaw podzieliłem się tą wiedzą z nowo poznanym towarzyszem.
Samiec pozornie nie zareagował na tę informację, przez chwilę miałem wrażenie, że nawet jej nie dosłyszał. Już miałem ją powtórzyć, gdy przerwał mi jego chrapliwy głos.
- A więc, co sprowadza cię do Włoch? - chciał zagaić rozmowę.
Gdyby tylko jego wzrok dalej działał jak należy, zapewne zaśmiałby się, widząc wyraz mojego pyska. Byłem zszokowany i niepewny na raz. W dodatku całkiem nieprzekonany o jego zdrowiu psychicznym. Wyglądał na starego, więc może prócz zmysłów przytępił mu się też umysł?
- Włoch? Jesteśmy w Paryżu! - krzyknąłem, wyprowadzając go z błędu.
Początkowo wydawał się zbity z tropu, jednak później przybrał zirytowany wyraz. Zaczął mamrotać coś pod nosem, że nienawidzi tego miasta i ogółem francuzów. Dla własnego bezpieczeństwa odsunąłem się kilka kroków, siadając w cieniu drzewa i bacznie obserwując jego poczynania. Nie miałem co prawda wątpliwości, że w bezpośrednim starciu z góry byłem na wygranej pozycji, acz wolałem nie ryzykować.

<Kichnął?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz