piątek, 27 lipca 2018

Od Elizabeth do Oscara

 Wieczór. Ciemny, pochmurny wieczór. Nad Paryżem widniały ciemne chmury, które jedyne, co zapowiadały, to deszcz. Nadciągała burza, tak, zorientowałam się, w końcu raz po raz jakieś światło przecinające niebo rozświetlało tamten horyzont. Deszczowa pogoda to ostatnie, czego w tej chwili potrzebowałam oraz ostatnie, czego w tej chwili chciałam. Odwróciłam się, wlepiając wzrok w czarne obłoki. Nadciągała naprawdę nieciekawa pogoda, od razu było to czuć, wiatr zaczął się zrywać, rozwiewając i rozrywając moją sierść. Ignorując nawet najgorszą pogodę zaczęłam zapuszczać się w głębsze tereny Louvre, zamiast wziąć nogi za pas i zacząć uciekać. Nie przypuszczałam, że burza potrafi wyrządzić szkody, fakt, byłam świadoma z istnienia piorunów, których skutki są wręcz... Katastrofalne, i gdybym dostała w ryj piorunem, to co jak co, nie byłoby mnie chyba na tym świecie. Nie zrozumcie mnie źle, nie chodziłam po to, aby dostać i umrzeć, wręcz mnie to odpychało, chciałam żyć i miałam zamiar przeżyć resztę życia, ale nie zdawałam sobie sprawy z zagrożenia, ignorując je. Mój brzuch ściskał głód. Miałam nieodparte wrażenie, że pora coś zjeść, miałam właśnie wejść pod stół moich właścicieli i poprosić o jedzenie, ale jedna rzecz mi nie pozwalała. To całkiem inne życie. Już nigdy nie będę potulnym, czyściutkim psiakiem z zadbanego, bogatego domku, teraz nie będzie tak łatwo, muszę sama zadbać o jedzenie, o przetrwanie, jakby tego było mało, starać się nie wpaść w łapska innych, śmierdzących gangów. Sama nie wiedziałam, co było lepsze. Łatwe życie było wygodne, ale na wolności wreszcie poczułam prawdziwy smak wolności i naprawdę poczułam, że żyję.
 Poczułam też uderzenie kropli wody na pysku. I drugie... I trzecie... Mogłabym wymieniać, ile kropli spadło, ale po bardzo krótkim czasie pogubiłam się, nie mogłam zliczyć ilości kropel. Prawdziwy deszcz spadł mi na głowę, a po chwili zaczęło grzmieć. Kurna, ten deszcz nie mógł się chwilę powstrzymać. Myślałam, aby zacząć uciekać i znaleźć bezpieczne miejsce, bo w Paryżu naprawdę nie brakuje zadaszonych ludzkich siedzib, które ochroniłyby mnie chociażby przez nieprzyjemnym deszczem, ale nie chciałam wyjść na tchórza. Wiem, wiem, że to głupota, bo nawet najtwardsi muszą czasami zawrócić, ale... Coś mnie powstrzymywało. I niektórzy mogą to uznać za kompletny brak rozumu i głupotę, zostałam. Niemalże przemakałam deszczem. Prychnęłam, przeklinając deszcz. Kurna, ta pogoda jest okropna. Nie rezygnowałam jednak z celu, głodna i w pełni świadoma tego, że natychmiast potrzebowałam zaspokoić potrzebę głosu przemierzałam ulice Paryża. Nie byłam szczególnie zadowolona z obecnej sytuacji, zwłaszcza, że oprócz spadających i wnerwiających do granic możliwości kropel towarzyszyły mi grzmoty i błyskawice, które nie dość, że irytowały, to jeszcze straszyły. Za każdym, mocniejszym grzmotem moje ciało zaczęło szybko podskakiwać, nagły, głośny huk nigdy nie będzie przyjemny. Cóż, nie wystraszyło mnie to do tego stopnia, że zaczęłam uciekać z podkulonym ogonem, a pewności siebie dodawał mi fakt, że moje oczy dostrzegały już zdobycz. Znajdowałam się niedaleko paryskiego parku, a tutaj naprawdę nietrudno o wiewiórki. Pewne rude stworzenie biegało po parku, na moje szczęście nie zaczęło wspinać się po drzewach. Wydawało się być szczęśliwe i ani trochę nie zdawało sobie sprawy z zagrożenia, ze śmiertelnego zagrożenia, jakie czekało go za rogiem. Ja, Elizabeth, amator, który próbuje złapać rudawe zwierzęta z wielką kitą staram się zabić wiewiórkę, którą jesteś, więc próbuje cię zabić, rudy cosiu. Parsknęłam, gdy kropla spadła na mój nos i o mało nie weszła do środka. Zaczęłam się skradać do zwierzątka. Szukało czegoś w trawie, przysięgam, nie wiem czego, ale jeżeli to sens jego życia, to niech tego sensu już nie szuka, za chwilę jego życie straci sens, tak samo jak to życie, które zaraz straci. Starałam się pozostać niezauważalną, ale takie zwierzęta chyba nie są głupie i istnieje dość duża szansa, że polowanie mi nie wyjdzie, błagam, walona burzo, nie spłosz mi zwierzyny. Skok, złapanie i śmierć. A przynajmniej tak miało przebiegać moje polowanie. Zaczęłam się skradać i nie rzucać w oczy. W głowie miałam tylko pomyślne polowanie zakończone sukcesem. Byłam już niedaleko zdobyczy, na oko około półtora, może dwa metry od wiewiórki. Przygotowałam się do skoku ostatecznego i zakończenia polowania. Odepchnęłam się łapami, wbijając kły w ciało zwierzęcia. Szarpało się i miotało, ale już raczej nic nie zdołało go uratować. Było już nieżywe. Na bank. Tryskało krwią, wręcz nią przeciekało. Po udanym polowaniu postanowiłam udać się w bezpieczniejsze miejsce i tam ucztować. Zanim jednak tego dokonałam, uderzyłam o coś. Martwa już wiewiórka wypadła mi z pyska, a ja odruchowo cofnęłam się o kilka kroków. Położyłam uszy po sobie i dostrzegłam pysk psa.

<Oscar?>
- polowanie (5 pkt)
+ 5 pkt doświadczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz