sobota, 28 lipca 2018

Od Kichnął

Kichnął, powłóczyście ciągnąc łapami, szedł w stronę najbliższego miasta. Była to ciepła, letnia i bardzo gwiezdna noc. Księżyc był duży i jasny, w pomarańczowawym odcieniu, ale nawet bez niego zaczynało już jaśnieć, bo słońce za chwilę miało wyłonić się zza horyzontu. Pies wędrował nocą, jak zwykle - nie było to najbezpieczniejsze, ale kiedy raz spróbował, nie mógł już przestać. W świetle gwiazd i księżyca czuł się na miejscu. Chociaż teraz już noc jawiła mu się inaczej niż dawniej. Trudno mu było teraz wyodrębnić poszczególne kształty, były tylko plamy świateł i cieni, rozsmarowane po całym widnokręgu. Na przykład, dzisiejszy księżyc był dla niego po prostu dużą plamą światła, a to najbliższe drzewo, obok którego przechodził, to łyse, bezlistne, z gałęziami pozaginanymi jak jakieś szpony wyglądało jak przypadkowy kleks, zrobiony tuszem. Ach, taki świat pozostawiał naprawę dużo miejsca różnym wyobrażeniom i wyolbrzymieniom. Na przykład, teraz zdało mu się, że pod najbliższym krzakiem cień się poruszył. Cóż, Kichnął miał szczęście, że przynajmniej słuch i węch go nie okłamywały.
A tutaj, właśnie w tym miejscu, pierwszy raz od dawna wyczuł silny zapach jakiegoś innego psa. Nawet nie jednego. Postanowił, że mimo to nie będzie nadkładał drogi, żeby ominąć. Co będzie, to będzie, nie mógł nadkładać sobie drogi, bo po pierwsze, był stary i już nie taki żwawy jak kiedyś, po drugie, jego wada wzroku chyba chciała wchłonąć również drugie oko. A jako kompletny ślepiec ciężko będzie mu łazić po jakichś szemranych, nieznajomych zakątkach. Ta myśl zasmuciła go. Czy to już ten moment, w którym pies staje się starym, smutnym i samotnym ulicznikiem, krążącym alejami bez celu i sensu? Był raczej pewien, że miasto, do którego zmierzał będzie jego ostatnim przystankiem. A cóż, mógł tylko zgadywać, ale z jego obliczeń wynikało, że jest w okolicach Włoch. To znaczy z JEGO wyliczeń. Kichnął kiedyś umiał trochę czytać, ale ostatnią tabliczkę informacyjną zostawił dawno za sobą. Teraz czytanie było dla niego wyczynem niewykonalnym. W burzy zapachów, który go otaczał-spalone jedzenie, koń, kura, i pieskie tropy wyczuł jakiś nowy. Pachniał trochę błotem, a trochę mokrą sierścią. Potem usłyszał też szelest traw pod czyimiś łapami-wywnioskował że czterema, chociaż bardzo subtelny. A Kichnął wolał zaskoczyć niż być zaskoczonym, więc kaszlnął.
-Wybacz, czy jest w pobliżu jakaś woda? Strasznie chce mi się pić. - przerwał na chwilę, słysząc swój głos, a potem dodał bardziej żartem niż serio - Postaram się nie zrobić nikomu krzywdy
(bo chyba jedynym stworzeniem, któremu mógł zrobić cokolwiek po całodobowym marszu był chyba gołąb, a i to tylko jeśli wlazłby mu pod nogi).

<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz