sobota, 28 lipca 2018

Od Oscara CD. Elizabeth

Spokojnie patrzyłem, jak suka zajada się zdobyczą. Z początku, pewnie z grzeczności, zaproponowała mi kęs czy dwa, jednak ja odmówiłem. Ukrywała to, ale wydawała się naprawdę głodna. Z resztą ja dziś rano zrobiłem już obchód po śmietnikach - byłem całkiem pełny. W mgnieniu oka pochłonęła większą część zmaltretowanej wiewiórki, na ziemi pozostawiając jedynie ostatki mięsa.
- A więc... Chciałeś się gdzieś przejść? - powiedziała, wstając i oblizując pysk.
Skinąłem łbem - tak, chciałem. Suka jawiła mi się jako naprawdę intrygująca persona. Powiedziałem jej, że również jestem z Louvre, a ona pozornie przyjęła tę informację, ale tylko głupi nie zauważyłby, jaka jest spięta. Chodziła na sztywnych łapach, wiecznie lekko zjeżona, z napiętymi mięśniami. Niewprawny obserwator zapewne określiłby ją jako spokojną, wszak te oznaki nie były jakoś bardzo widoczne, ja jednak widziałem jej niepewność.
- Chodźmy. - uśmiechnąłem się, aby dodać jej otuchy, jednocześnie skręcając w jedną z ulic.
Obok nas rozciągały się spore, wypielęgnowane ogrody. To właśnie tam postanowiłem zabrać sukę. Szła krok w krok ze mną, w dodatku wodziła łbem, jakby oglądała ów piękne miejsce. Dostrzegałem jednak, że jej wzrok bardzo często spoczywał na mnie. Przyglądała się mojej krótkiej, czarnej sierści i wystającym spod skóry mięśniom. Czy według niej stanowiłem zagrożenie? W międzyczasie obeszliśmy już niemal cały obiekt, ponownie nie mając nic do roboty.
- Oprowadził cię już ktoś po obozie? - zaproponowałem niespodziewanie.
Bezwiednie pomachała łbem na 'nie', po czym grzecznie ruszyła za mną. Kluczyliśmy różnymi uliczkami, nim doszliśmy do naszej głównej siedziby. Prawdę powiedziawszy nie miałem pojęcia, dlaczego zaproponowałem jej akurat to. Nie za bardzo było co pokazywać, ot kilka starych legowisk w opuszczonym budynku i mały magazyn. Po drodze za to spotkaliśmy kogoś ciekawego.
- Sanssouci! - krzyknąłem radośnie, gdy ujrzałem mojego przyjaciela. - Też należy do Louvre - dodałem, tym razem odwracając się w stronę Elizabeth.
Uprzejmy chart przywitał się z nią, został jednak odbity jak od muru przez jej obojętność. A może nieśmiałość? Nie miałem pojęcia. Lekko się strapił, cały czas przyglądając się samicy. Wreszcie mruknął coś pod nosem, uśmiechnął się do mnie ostatni raz i odbiegł. Ignorując jej nieuprzejme zachowanie, wskazałem wejście do naszej siedziby. Był to wysoki, szarawy, ale zaniedbany budynek, zapewne opuszczony przez ludzi przed laty. Został zbudowany raczej w starodawnym stylu. Z jego ścian co jakiś czas smutno odpadały całe płaty tynku. Drzwi były zamknięte, jak zwykle. Skierowaliśmy się więc na tyły budowli, aby przekraść się przed dziurę w ścianie. Owo tajemnicze wejście było dobrze ukryte i znane tylko nam, członkom Louvre.

<Elizabeth?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz