sobota, 28 lipca 2018

Od Dihona - Nowe zajęcie

Zawsze podejrzewałem, że zostanę zwykłym członkiem. Z początku ta funkcja wydawała mi się idealna - mało obowiązków, mało zobowiązań... Jednak po pewnym czasie zaczęła mi doskwierać nuda. Całymi dniami przemierzałem tereny Palais-Bourbon bez celu, tylko patrząc, jak inni wykonują swoje zadania. Zacząłem myśleć nad zmianą stanowiska. Intensywnie zastanawiałem się, w jaki sposób mógłbym się przydać. Nie chciałem zostawać strażnikiem ani strategiem. To takie oklepane zajęcie! Co drugi nowy pies, gdy pytali się go, co chciałby robić, z dumą wypinał pierś i mówił "strzec granic!" albo "planować!". Mniej było szpiegów, aczkolwiek ów zawód również cieszył się sporym powodzeniem. Zostały mi więc raptem dwie opcje - medyk, bądź zbieracz, bo na jakieś kierownicze stanowisko nie miałem co liczyć. Z samego rana udałem się więc do Samanthy, aby uraczyć ją tą szczęśliwą nowiną. Przyjęła moją propozycję ochoczo, pasując mnie na zbieracza. Wybrałem tę funkcję, bo nie wyobrażałem sobie siebie w roli uzdrowiciela. Ledwo potrafiłem zająć się sobą, a co dopiero kimś! Już następnego dnia otrzymałem pierwszy przydział obowiązków. Miałem znaleźć i przynieść do obozu kilka koców, które miały posłużyć nam w zimę. Co prawda we Francji nawet w styczniu nie jest mroźnie, ale ów nakrycie przyda się szczeniakom czy starszym, schorowanym psom. Gdy już wykonam swoje zadanie, miałem pójść na patrol. Zazwyczaj odbywało się go parami, lecz tym razem Samantha stwierdziła, że sobie poradzę. Faktycznie, zapowiadał się spokojny dzień. Gdy tylko zapoznałem się z listą moich zadań, wyruszyłem w drogę. Gdzie mogą być koce? Nie chciałem przynosić żadnych starych, brudnych szmat, toteż musiałem się nieźle natrudzić. Szczęście jednak mi sprzyjało - właśnie dzisiaj, w okolicy organizowano zbiórkę charytatywną. Tam łatwo będzie coś uszczknąć. Szybko udałem się w tamtą stronę. Było jeszcze wcześnie, co dawało nadzieję, że wokół nie będzie kręciło się dużo ludzi. Dotarłem na miejsce w dwie minuty i ostrożnie stanąłem za drzewem. Przyglądałem się koszowi pełnemu używanych ubrań i oczywiście koców. Śledziłem wzrokiem wszystko, co się tam działo. Dwunogi nie były czujne - co jakiś czas odchodziły na kilka metrów, bądź gawędziły ze znajomymi. Nie jeden z nich maniakalnie spoglądał w telefon. Tego typu zaniedbania dawały mi wręcz idealną szansę. Czekałem jeszcze chwilę w ukryciu, oczekując na dobry moment. Zajęło to kilka minut, nim wszyscy z obecnych odwrócili się od koszyka. Z uśmiechem na pysku ruszyłem przed siebie, chwytając w pysk niewielkie pudełko. Uciekłem z placu przy akompaniamencie ludzkich krzyków i pisków niedowierzania.

~*~

Zostawiłem moją zdobycz w obozie i ponownie wyruszyłem w drogę. Teraz samotny patrol. Nie wiedziałem, czy powinienem cieszyć się z braku towarzystwa. Oznaczało to błogi spokój, ale mogło potencjalnie odebrać mi bezpieczeństwo. Przy granicach nie trudno o zwady, a sam mogę sobie nie poradzić. Odrzuciłem jednak wszelkie złe myśli. Na pewno nic się nie stanie.  N i g d y  nic się nie działo. Palais-Bourbon było najlepiej chronionym terenem. Od pozostałych gangów dzieliła nas ogromna Sekwana, toteż intruzi mogli przedostać się tylko przy pomocy mostów. Przemierzałem dzielnicę w skupieniu. Dokładnie przejrzałem każdy jej zakamarek, na wypadek gdyby wtargnął tu jakiś intruz. Odwiedziłem Pola Marsowe, z podziwem obserwując wieżę Eiffla. Przysiadłem tam na chwilę, aby odpocząć. Obserwowałem przebywających tu ludzi. Tłumy turystów przelewały się przez wiecznie zaludnione miejsce, nie zwracając uwagi na jakiegoś marnego kundla. W zasadzie było mi to na rękę. Przynajmniej nikt nie dzwonił po hycli. Po kilkunastu minutowym odpoczynku wróciłem do swoich obowiązków. Delikatnie znudzony chodziłem po terenie gangu, stając się coraz mniej czujny. Nagle coś przykuło moją uwagę. Całkiem spory (ale w dalszym ciągu niższy niż ja) pies. Był cały czarny, a jego uszy wesoło załamały się nad łbem. Wyglądał na atletycznego i sprawnego fizycznie. Jednego byłem pewien - nie znałem go. Do Palais-Bourbon nie należał żaden podobny samiec. W dodatku, gdy tylko wciągnąłem w nozdrza ciepłe powietrze, poczułem smród Louvre. Zjeżyłem się odruchowo, patrząc w kierunku intruza. Nie znajdował się daleko od granicy, raptem kilkanaście metrów. To jednak wystarczyło. Nie powinien tu być. Ruszyłem na niego z głuchym warkotem. Samiec dostrzegł mnie dosyć szybko i natychmiast zaczął uciekać. Pędził w stronę mostu prowadzącego na ziemie jego klanu. Był zaskakująco szybki i zwinny, nawet starając się z całych sił nie potrafiłem go dogonić. Mimo tego biegłem za nim, tworząc istną kanonadę groźnie brzmiących dźwięków. W międzyczasie przebiegliśmy przez granicę, lecz nie zamierzałem odpuszczać. Pies skręcił gwałtownie, zaskakując mnie, ale po chwili na powrót obrałem właściwy kierunek. Pościg trwał jeszcze minutę lub dwie, w końcu jednak spostrzegłem, że jest bezsensowny. Intruz lepiej znał tutejsze tereny i zakamarki, był też o wiele bardziej wysportowany. Zwolniłem, przy okazji przestając szczekać. Westchnąłem głośno, zrezygnowany. Musiałem jeszcze sporo poćwiczyć, by dorównać doświadczonym członkom gangów...
Dihon zostaje uczniem (zbieracz).
- wykonywanie obowiązków związanych ze stanowiskiem (10 pkt)
- patrol (5 pkt)
- spotkanie psa z innego gangu (5 pkt)
- przekroczenie granicy swojego gangu (5 pkt)
+25 pkt doświadczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz