piątek, 27 lipca 2018

Od Dihona - Quest #1

Od kilku dni męczyły nas absurdalnie wysokie temperatury. Wszyscy członkowie Palais-Bourbon leżeli w cieniu, ciężko dysząc. Przez trudne warunki zaniedbywaliśmy swoje obowiązki. Nikt nie chodził na patrole ani nie pilnował granic. Samantha zdawała się ignorować fakt, że jesteśmy narażeni na ataki. Była zbyt wyczerpana, by coś na to poradzić. Niespodziewanie usłyszałem głęboki warkot. Leniwie odwróciłem łeb w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Na placu obok, koło plastykowej miski tłoczyły się psy. Victor obchodził ją na sztywnych łapach, jeżąc się groźnie. Po drugiej stronie znajdował się młody, łaciaty szczeniak, śmiertelnie przerażony postawą owczarka. Nad nimi z kolei górował Hugo - rosły, nieco ociężały bernardyn. Atmosfera powoli gęstniała, a psy stawały się coraz bardziej nerwowe. Co jakiś czas któryś z nich kłapał zębami w powietrzu. Cała reszta gangu przyglądała się zaistniałej sytuacji z zainteresowaniem. Zeskoczyłem ze schodka, na którym do tej pory się wylegiwałem i ruszyłem w ich kierunku. Poruszałem się spokojnym krokiem, żeby nie zdenerwować ich jeszcze bardziej. Samantha również wstała, zaniepokojona walką. Dotarliśmy do skłóconych mniej więcej w tym samym momencie. Stanęliśmy w bezpiecznej odległości, nie chcąc narażać się na atak. Ku mojemu zdziwieniu niewielkie naczynie było wypełnione wodą. Victor zaciekle bronił cieczy, odpędzając pozostałe psy. Niezadowolona przywódczyni warknęła pod nosem, odwołując mnie gestem łba na bok. Potruchtałem za nią, aby wysłuchać, co ma mi do powiedzenia.
- Ostatnio wszyscy kłócą się o dostęp do wody. Mamy jej niewiele. Raptem kilka butelek. Choć, oczywiście, zostaje nam fontanna... - mówiła, jakby nieobecna.
Zdziwiłem się. Skoro na naszym terenie znajdowało się ów źródełko, w czym tkwił problem? Przedstawiłem swoje wątpliwości suce. Dopiero po chwili wytłumaczyła mi, dlaczego niewiele nam to daje.
- Nie zawsze mamy do niej dostęp, a nawet jeśli, psy kłócą się o wodę. Potrzebujemy kogoś, kto pomógłby rozwiązać tę sprawę...
Zmarszczyłem brwi w geście zdziwienia. Przeczuwałem, że to się nie skończy dobrze... Szczególnie, że raptem kilka sekund później łapa Samanthy była wycelowana we mnie. "Ty!" usłyszałem jej polecenie. Westchnąłem głęboko, przewracając oczami. Jasne. Reszta będzie leżeć, a ja miałem troszczyć się o interesy całego gangu? Wolnego... Pomimo mojego niezadowolenia wiedziałem, że nie mogłem się jej sprzeciwić. Takie zachowanie nie przyniosłoby korzyści. W najgorszym wypadku mógłbym zostać wygnany z klanu, a przecież należę tu dopiero od kilku dni! Oddaliłem się od obozu ze spuszczonym łbem. Dostęp do fontanny był ograniczony, więc musiałem zdecydować, komu ów przywilej przypadnie. Szczeniakom? Zdecydowanie tak powinno być, w końcu te delikatne stworzonka najbardziej potrzebują świeżej wody, aby przeżyć. Wiedziałem jednak, że aktualnie panują trochę inne zasady. Teoretycznie panował pokój, ale sytuacja w gangach wciąż była napięta. Musieliśmy być gotowi odeprzeć atak w każdej chwili, a przecież młode nam nie pomogą... Mimo tego nie byłbym w stanie odebrać szczeniętom tak podstawowych rzeczy. Musiałem coś wymyślić, coś, co zadowoliłoby wszystkich. Snułem się po terenach Palais-Bourbon w poszukiwaniu natchnienia. Kilka razy przeszedłem się nawet po Polach Marsowych. Tak jak mówiła Samantha, były bardzo zatłoczone. Udało mi się jednak dostrzec pewną zależność - im robiło się później, tym mniej ludzi spacerowało po ogrodach. To podsunęło mi pewien pomysł. A gdyby tak co nos wyprawiać się do fontanny, aby uszczknąć trochę cennych zapasów życiodajnej cieczy? Moglibyśmy zebrać jakieś butelki czy inne naczynia i przychodzić właśnie z nimi. Co prawda wymagało by to trochę pracy i przede wszystkim czasu, ale jakoś dalibyśmy radę. Wyruszalibyśmy grupami, po trzy, może cztery psy, aby obóz cały czas był chroniony. Uradowany swoim pomysłem, ruszyłem w drogę powrotną. Szedłem wolno, dostojnym krokiem, obmyślając dokładną taktykę. W nocy Pola powinny być całkiem puste, a nawet jeśli znajdzie się tu jakiś człowiek - pewnie nie zwróci na nas uwagi. Najwyżej ktoś pobawi się w rozpraszanie ludzkiej uwagi. Do głównej siedziby dotarłem późnym wieczorem. Młodsze psy już układały się do snu, gdy ja, z całym moim wigorem wpadłem do obozu. Energicznie podbiegłem do Samanthy, chcąc przedstawić jej swój plan. Na początku była trochę sceptyczna, wręcz patrzyła się na mnie jak na chorego, ale w końcu moja determinacja udzieliła się i jej. Po chwili namysłu zgodziła się na mój plan. Oddaliła się w kierunku innych psów, zapewne chcąc zebrać jakąś grupkę. Czekałem na nią cierpliwie, aż wreszcie kilka minut później ujrzałem sukę w towarzystwie Cedrica, Merci oraz Huberta.
- Pójdziesz z nimi - poleciła beznamiętnie, wskazując na przyprowadzonych przez nią członków.
Kiwnąłem łbem posłusznie.
W ciszy udaliśmy się w okolice Pól Marsowych. W międzyczasie zebraliśmy każdą znalezioną na ulicy butelkę. Merci, gdzieś w ciemnym zaułku natknęła się na niewielki koszyk, który mógłby nam pomóc przetransportować pojemniki z cieczą. Ostrożnie, rozglądając się przed każdym zaułkiem dotarliśmy na miejsce. Tak jak przeczuwałem, w okolicy nie było nikogo. Uśmiechnąłem się pod nosem - idealnie. Podeszliśmy do fontanny i zaczęliśmy gorączkowo napełniać butelki. Zajęło nam to niemal godzinę, jednak po tym czasie koszyk po brzegi zapełniony był owymi naczyniami. Bez żadnych komplikacji wróciliśmy do obozu. Tym razem kryzys dał się zażegnać łatwo. Na szczęście...
Quest zaakceptowany!
+5 pkt do szybkości
+20 pkt doświadczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz