niedziela, 29 lipca 2018

Od Sanssouciego CD. Oscara

- Sanssou- Co? - Młoda suczka przyglądała mi się z zainteresowaniem, opierając się o kraty swojego schroniskowego boksu.
-Sanssouci, ale nazywaj mnie, jak tylko chcesz. - Posłałem ciepły uśmiech mojej małej towarzyszce niedoli.
Odkąd pamiętam szczeniaki rozmiękczały moje serce i chociaż jeszcze nigdy nie było mi dane mieć własnych, lubowałem się w tak zwanym niańczeniu młodych psiaków. Tym bardziej w zamknięciu ta urocza, młoda dama lała  miód na moje serce. Nie była znowu takim kompletnym dzieciakiem. Ot, na oko jeszcze 2-3 miesiące dzieliły ją od pierwszych urodzin. Coś czułem, że pod brudnym futerkiem kryła się prawdziwa księżniczka.Oparłem mój długi pysk między kratami, nadal przyglądając się młodej.
- Sou, spójrz - odezwała się po chwili, podchodząc bliżej frontu swojej klatki. - Przywieźli kolejnego.
Sou? Ciekawie... Skierowałem swój wzrok na alejkę między boksami i... Czy to sen? Energicznie skoczyłem przednimi łapami na drzwiczki boksu, kiedy tylko okazało się, że ów psem jest Oscar. Jego przyjacielskie poświęcenie głęboko poruszyło moje serce. Przecież nie musiał tego robić, był bezpieczny... On również zareagował entuzjastycznie, kiedy mnie zobaczył.
-  Sanssouci! - wykrzyknął moje imię.
- Będzie dobrze! - odkrzyknąłem mu.
Wrzucili go do klatki na przeciwko mojej. Prawie idealnie!
- Kim on jest? - zapytała zaintrygowana suczka, o której zdążyłem zapomnieć w nagłym przypływie euforii.
- To jest... mój przyjaciel. - Uśmiechnąłem się do Oscara.
Szczeniak skinął łebkiem. Ja postanowiłem skupić się na konwersacji z kundlem.
- Doceniam twój gest przyjacielu - powiedziałem, tym samym dziękując mu szczerze. - Ja jednak zamiast pomocy stokrotnie wolałbym, żebyś był bezpieczny na terenie Louvre.
- Daj spokój... - odezwał się. - Razem damy radę, prawda?
- Prawda! - Starałem się brzmieć pewnie.
Niespodziewanie do naszej rozmowy wtrąciło się białe szczenię z klatki obok:
- A więc chcecie uciekać? Obawiam się, że nie znacie tutejszych realiów na tyle, żeby skutecznie to zorganizować.
Zadarła swój mały, czarny nosek, prychając. Oscar najwyraźniej również zainteresował się osobą samiczki w typie owczarka szwajcarskiego, bo zapytał:
- Jak długo tu jesteś?
Psina zastanawiała się chwilę, zanim udzieliła odpowiedzi.
- 2 miesiące? - odparła pytającym głosem.
- Uciekłem już stąd raz. Podkopałem się pod ogrodzeniem wybiegu - wtrąciłem.
Szczeniak zaśmiał się szyderczo.
- To już nie przejdzie! Są zamontowane dodatkowe zabezpieczenia - poinformowała nas wyraźnie dumna ze swojej wiedzy.
Entuzjazm opadł. Zbyt wiele się zmieniło. Informacje od tej młodej mogły okazać się na wagę złota. Jak to dobrze, że tu jest! Oscar posłał w jej stronę przyjazny uśmiech, po czym zapytał:
- Pomogłabyś nam?
- Tia... Wy sobie wyjdziecie. A co ze mną? Czy ktokolwiek pomyślał o mnie? - prychnęła nieco oburzona samiczka.
Cóż... Rozumiałem jej obawy. Nikt nie chciał tu zostać na zawsze. Postanowiłem wesprzeć szczeniaka swoimi słowami.
- Weźmy tę małą ze sobą - zwróciłem się do Oscara. - Teraz na pewno się przyda, a poza tym każdy ma jakieś talenty, więc i ona może później wnieść coś dobrego do Louvre.
Biały owczarek zamachał ogonkiem w geście poparcia i dodał, że umie zrobić fikołka. Zademonstrowała niezgrabne przeturlanie się przez głowę. To było tak rozczulające, że uśmiech sam cisnął mi się na mój podłużny pysk. Zapadła chwila niezręcznej ciszy.
- Zaraz... To Ty ją chcesz zabrać ze sobą? - zapytał po chwili Oscar dla pewności.
- Tak? - odparłem niepewnie.
- Naprawdę? - zdziwił się szczeniak, spoglądając raz na mnie, raz na Oscara.
- No... Naprawdę! - Rozpromieniłem się. - Lubię szczeniaczki, a ty w dodatku wyglądasz na grzeczną psinę.
- Nie sądziłam, że kiedykolwiek... - zaczęła mówić, ale głos jej się załamał.
- Jak masz na imię? - zapytałem w końcu.
Prawda, że takie pytanie powinno się zadać na samym początku znajomości, ale kiedy wyjawiłem jej swoje, oczekiwałem, że również podzieli się swoją godnością. Tak się jednak nie stało. Suczka wyglądała na zmieszaną. Po chwili odezwała się:
- Ja nie mam imienia.
Zwiesiła łebek. Miałem się odezwać, ale przerwał mi drażniący dźwięk otwierania metalowych drzwiczek klatki naprzeciwko. Jacyś ludzie zapinali Oscara na smycz?! Szczeknąłem, ale owczarek obok uspokoił mnie:
- Niedawno wdrożono tu wolontariat. Właśnie teraz mamy szansę, żeby zwiać. Musimy tylko postarać się, żeby ci młodzi ludzie nas wybrali. Twój przyjaciel wyglądał sympatycznie, więc go wzięli, postarajmy się sprawiać wrażenie chętnych na spacer i grzecznych.
Śledziłem wzrokiem ludzi, machając zamaszyście moim długim ogonem. Zerknąłem kątem oka na bezimienną. Oparła się łapakami o pręty i również machała ogonem. Szczeniaki mają łatwiej... Szybko podeszła jakaś nastolatka z blond włosami spiętymi w kucyk i zapięła młodą na smycz. Musiałem postarać się bardziej. Myśl Sanssouci, myśl, proszę... Tak! Przypomniałem sobie, z jakim zachwytem goście mojej rodziny podziwiali sztuczki, które potrafiłem wykonać. Szczeknąłem, aby zwrócić na siebie uwagę wolontariuszy, a następnie zacząłem kręcić się dookoła, co jakiś czas przystając, żeby usiąść jak suseł. Szybko znalazł się ktoś, kto zechciał zabrać mnie na chwilę poza klatkę. Ha, przynajmniej wydawało mu się, że to chwilowy stan, bo nie zamierzałem już wracać do schroniska. Co prawda nie znałem jeszcze planu, ale powinniśmy zgadać się na spacerze. Zlustrowałem wzrokiem otoczenie i pociągnąłem wolontariusza w stronę bramy, którą wychodzili moi towarzysze. Oscar wesoło bujał ogonem. Wyglądało na to, że poznał już powód, dla którego opłacało się z nimi iść. Przyjrzałem się tym, którzy nas prowadzili. Psa i suczkę na smyczy trzymali młodsze nastolatki. Wyglądało na to, że tylko ja miałem "szczęście" bycia prowadzonym przez osobę około osiemnastego roku życia.
- Idziemy na żywioł czy mamy plan? - zapytał ochoczo Oscar.
Wszyscy dreptaliśmy teraz obok siebie, ciągnąc za sobą wolontariuszy.
- Wolałbym, żebyśmy zaplanowali to, a ja mam już pomysł - odpowiedziałem po chwili namysłu. - Oscar jest chyba najsilniejszy. Myślę, że bez problemu mógłby powalić najmłodszego człowieka, gdybym tylko umiejętnie okręcił go smyczą. Lecz co z pozostałą dwójką?
Przysłuchując się moim głośnym rozważaniom, psy zwolniły, niemalże zrównując krok z ludźmi ku ich zdziwieniu.
- Najważniejsze, żeby ten, komu już uda się uwolnić, bo człowiek puści smycz, niech nie da się złapać ponownie - powiedziała suczka, zadzierając głowę do góry.
- Pozostałych możemy po prostu pociągnąć albo zrobić wspólne natarcie - zaproponowałem.
Spostrzegłem, że szczenię zaczęło się nagle cofać. Razem z Oscarem patrzyliśmy na nie, nie wiedząc, co zamierza. Zatrzymało się, patrząc na nas swoim bystrym wzrokiem. Wzięła rozbieg i przebiegła prosto pod nogami chłopaka, który trzymał "moją" smycz, krzycząc:
- Szarża!
Postanowiłem skorzystać z okazji totalnego zaplątania człowieka. Zwinnie obiegłem go dookoła. Po drodze zupełnie przypadkiem wbiłem się pod nogi dziewczyny, którą młody owczarek ciągnął wprost w przerwę między nogami najstarszego wolontariusza. Ona przewróciła się, a szczeniak z impetem wystrzelił do przodu, odbiegając kawałek. Przyszła pora na Oscara. Kundel naskoczył na zdezorientowanego wolontariusza, przewracając go, tym samym uwalniając mnie. Podbiegłem do młodej samicy.
- To co? Szarża ponownie? - zapytałem zadowolony z częściowego powodzenia.
Został jeszcze tylko Oscar. Szarpał smycz, ujadając donośnie, kiedy dwaj wolontariusze podnosili się z ziemi. Zgodnie przebiegliśmy za nimi łukiem, a następnie jak najszybciej podbiegliśmy do dziewczyny z kitką. Tym sposobem zachwiała się, a pociągnięcie kundla sprawiło, że został uwolniony.
- Spadamy!! - wrzasnęła sunia.
- Odwrót! - zawtórowałem jej.
Rzuciliśmy się do ucieczki. Tak naprawdę to nieważne, gdzie mamy biec. Oby jak najdalej, oby nas nie dogonili! Po kilku minutach biegu dotarliśmy na podparyski skwer. Pierwszy wbiegł tam Oscar. Ja musiałem nieco zwolnić, aby pilnować szczeniaka, który nie potrafił nam jeszcze dorównać. Zziajani, ale szczęśliwi usiedliśmy w cieniu drzew.
- Dziękuję wam wszystkim za współpracę - powiedziałem. - Bez tego nigdy byśmy nie uciekli ze schroniska.
- To ja powinnam dziękować... Przygarnąłeś mnie, nie? - Na pyszczku szczeniaka zawitał delikatny uśmiech.
- A ja spełniłem swój obowiązek jako dobrego przyjaciela. - Oscar ochoczo zamerdał ogonem. - Jeśli zajmiesz się nią, w Louvre nie powinni mieć nic przeciwko.
- Będę grzecznie przestrzegać zasad - obiecała biała.
Ja tylko siedziałem w miejscu, dysząc. Zastanawiałem się nad pewną ważną kwestią.
- Hej, nad czym dumasz? - moje rozważania przerwał czarny pies, siadając bliżej mnie.
- Musi się jakoś przedstawiać. - Wskazałem na białego szczeniaka. - Jedyne słowo, które kojarzy mi się z nią po dzisiejszej ucieczce to szarża.
- Jest niezłe - powiedziała sunia.
- A więc mała Szarża - zaśmiałem się.
- Nie taka mała, papo Sou - prychnęła.
Oscar tylko subtelnie zachichotał w reakcji na słowa małej zadziory, a mnie zrobiło się cieplej na sercu. Teraz jestem papa Sou, ot co!
- Wracajmy już - zaproponował mój serdeczny przyjaciel.
Pokiwałem głową. Wyruszyliśmy w drogę powrotną do serca Paryża już w trójkę.

<Oscar?>
- ucieczka (15 pkt)
- przygarnięcie szczenięcia (30 pkt)
+45 pkt doświadczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz