poniedziałek, 30 lipca 2018

Od Rivaille'a CD. Dihona

Wyżeł powoli otworzył oczy, po czym kaszlnął ociężale czując w pysku metaliczny posmak krwi. Wypluł ją odruchowo na podłogę, i spojrzał na biszkoptowego samca siedzącego nad nim. Zmierzył go niepewnym spojrzeniem, następnie poczuł jak  kamień spadł mu z serca. Widok towarzysza naprawdę go ucieszył.
- Więc tak się czuje księżniczka, wybawiona prosto ze szponów smoka. - zaśmiał się cicho, na chwilę przymykając oczy. Usiłował wstać o własnych siłach, lecz jego nogi zatrzęsły się, zmuszając go do ponownego opadnięcia na ziemię. - Miała gadzina tupet. Żeby grozić mi w ten sposób!
Usłyszał za sobą cichy śmiech. Nie znał tego głosu, a z pewnością nie był to Dihon - przecież z chwili na chwilę nie zmieniłby głosu na tak głęboki i lekko ochrypnięty. Obejrzał się, a za nim ukazał się potężny pies budową przypominający pitbulla. Zmarszczył czoło pewien , że jest gotów wstać i odeprzeć atak , lecz w pewnym momencie zawahał się widząc jak Dihon zbliża się do nieznajomego i spogląda na niego ze spokojem.
- Nie jestem wrogiem, zapewniam. - mruknął pod nosem, obrzucając Levi'a zimnym spojrzeniem. Srebrnoszary samiec wciąż nie był pewien co do jego słów, lecz wystarczył mu fakt, że Dihon pomachał mu przytakująco głową. Rozluźnił się nieco po czym poczuł dosyć mocne ukłucie w klatkę piersiową. Skulił się w kulkę i jęknął z bólu.
- Nie miała zamiaru cię oszczędzać. - powiedział Dihon podchodząc do Levi'a, oglądając jego rany. Pomimo bólu jaki towarzyszył mu cały czas, Wyżeł postanowił wstać. Nie chciał wyjść na słabeusza w oczach Dihona i nowego znajomego. Zacisnął zęby tłumiąc cichy jęk który wydobył się z jego gardła po uniesieniu się w górę. Zamknął oczy próbując zapomnieć o bólu. Kiedy udało mu się stać na równych nogach, poczuł na sobie wzrok nieznajomego. Otworzył oczy i spojrzał na niego niepewnie. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, lecz przerwał im Dihon machając Levi'owi łapą przed oczami.
- Musimy się zmywać zanim wrócą z posiłkami. - mruknął, próbując chwycić Wyżła aby wrzucić go sobie na plecy jednak ten odsunął się od niego i spojrzał z błyskiem w oku.
- Żołnierz musi być wytrzymały! - zapewniał. - Dam sobie radę.
Dihon przewrócił oczami. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Wyżeł gra silnego i mocnego psa choć w rzeczywistości miał ochotę zwinąć się w kulkę i krzyczeć z bólu. Wyraz pyska srebrnoszarego wyrażał czasem więcej niż tysiąc słów. Tym bardziej teraz, gdy uparł się że będzie szedł sam - z każdym krokiem na jego minie pojawiał się coraz większy grymas. W pewnym momencie pitbullowi znudziło się czekanie, aż Wyżeł się ogarnie i pozwoli się przetransportować, więc schylił się pod nim i unosząc się w górę podniósł srebrnoszarego.
- Ty będziesz niósł tę cenną reklamówkę. - rozkazał Dihonowi ze śmiertelną powagą. Pies nawet się nie zastanawiał, od razu wziął w zęby łup. Ruszyli ciemnym korytarzem szukając wyjścia. Levi bezwładnie leżał na plecach umięśnionego samca. Na początku miał zamiar stawić opór, lecz gdy zdał sobie sprawę że to nie Dihon go uniósł tylko nieznajomy, budzący respekt pitbull , od razu się przymknął już nic nie mówiąc. Był w tym momencie zbyt ogarnięty bólem żeber , aby myśleć o czymkolwiek innym.

*** 

Przemierzali już spokojnie zatłoczoną Paryską ulicę. Dihon szedł na przedzie, dumnie taszcząc w pysku reklamówkę. Mógł się poczuć wtedy niczym lider, prowadzący swoją drużynę do zwycięstwa. Takie miał wrażenie wyżeł. Przynajmniej on zdawał sobie sprawę z tego, że ich misja była całkowicie udana. Kiedy powrócili na terytorium Palais-Bourbon, nieznajomy zawahał się. Stanął niepewnie łapą za Dihonem mówiącym z zadowoleniem.
- Jesteśmy u siebie! - powiedział z entuzjazmem. Odwrócił głowę, spoglądając na Wyżła i Pitbulla. Skrzywił się widząc, jak umięśniony samiec stoi w bezruchu ze wzrokiem wlepionym pusto w chodnik.
- Halo, już możesz mnie puścić. Jesteśmy tu bezpieczni. - powiedział Levi, staczając się z pleców samca. Upadł głucho na ziemię, po czym wydał z siebie cichy jęk. Wziął głęboki wdech i stanął powoli na nogach, tym razem już nieco pewniej. Było mu łatwiej stawiać kroki, chociaż wciąż czuł przeszywający go na wskroś ból. Na dodatek musiał utykać, gdyż zaleczenie się kostki nieco potrwa.
- Svet, idziesz? - odezwał się Dihon spoglądając na pitbulla. Ten uniósł powoli głowę z niepewnym, małym uśmieszkiem odparł.
- Idę.
I tego dnia oboje zyskali nowego znajomego. Chodź dopiero teraz Levi poznał jego prawdziwe imię w cale nie żałował, że dał się mu nieść calutką drogę. Był dumny z siebie i Dihona. Ich pierwsza samozwańcza misja udała się. Oczywiście liczył na więcej takich akcji. Niekoniecznie za chwilę, przecież musiał się zregenerować. W każdym razie, była to dla niego niesamowita przygoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz