niedziela, 29 lipca 2018

Od Dihona - Pracowity dzień

Obudziłem się wyjątkowo późno. Dopiero krótko przed południem do moich oczu wdarł się jaskrawy blask słońca. Przeciągnąłem się leniwie, jednocześnie ziewając. Ku mojemu zdziwieniu nade mną stała Samantha. Zmierzyła mnie wzrokiem z dezaprobatą. Zapewne nie przyklaskiwała tak długiemu snu. Nim zdążyłem się w pełni obudzić, już dyktowała mi mój dzisiejszy przydział obowiązków. Gdybym tylko mógł przewróciłbym oczami, nieco zirytowany. Wiedziałem jednak, że takie zachowanie może zostać nazbyt poważnie odebrane, a ja nie uniknę kary.
- Najpierw zasilisz nasz magazyn świeżym mięsem. Potem możesz przynieść trochę świeżej wody, w końcu jesteś zbieraczem... - zmarszczyła brwi w zabawnym grymasie, jakby nie do końca wierzyła w moje kompetencje.
Notowałem wszystko w głowie, niezbyt zadowolony, acz czujny. Przytakiwałem bezwiednie, gdy wymieniała kolejne zadania. Oprócz tego poleciła mi wkraść się na terytorium Élysée, kradnąc przy tym trochę misek. Ich przyszłe przeznaczenie było mi niewiadome, lecz jak trzeba, to trzeba. Po tym musiałem wybrać się na patrol, opcjonalnie wybierając kogoś do pomocy. Zapowiadał się naprawdę długi, wyczerpujący dzień. Nie chcąc marnować czasu wyruszyłem od razu. Udałem się na Pola Marsowe. Tam wręcz roiło się od potencjalnych zdobyczy. Nieostrożne, nawykłe do ludzi i bezdomnych psów ptactwo ufnie latało po okolicy. Zwierzęta niejednokrotnie chodziły po trawie, z upodobaniem wcinając porozrzucane okruszki. Skupiłem swój baczny wzrok na jednym z nich. Znajdował się na uboczu, co mi sprzyjało. Przynajmniej gdy już go uśmiercę, nie spłoszę całej reszty. Delikatnie się schyliłem, jednak nie traciłem czasu na zbędne podchody. Zwierzę było ogłupiałe od dokarmiania i wcale nie zwracało na mnie uwagi. Wykonałem zamaszysty skok, kończąc go już z ptakiem zwisającym z pyska. Chwilę potrzepałem łbem, aby być pewnym, że uśmierciłem zwierzę, po czym schowałem ciało mojej ofiary pod krzakiem. Gdybym wrócił do obozu tylko z tą marnizną, wszyscy niechybnie by mnie wyśmiali. A więc sporo pracy przede mną! Powtórzyłem ten zabieg jeszcze kilka razy. Po około trzydziestu minutach w mojej kryjówce znajdowało się już sporo ociekającego krwią mięsa. Popatrzyłem na efekty mej pracy z zadowoleniem. Samantha się ucieszy. Dłuższy czas zajęło mi przetransportowanie całej zdobyczy do naszej siedziby. Musiałem wszak nosić po maksymalnie jeden, dwa ptaszki - więcej nie zmieściłoby się w pysku. W międzyczasie wpadłem też do głównej siedziby, chcąc zorganizować sobie towarzystwo już teraz. Wybrałem Cedrica. Biały pies leniwie wylegiwał się na starym kocu, najwyraźniej nie mając nic do roboty. Zgodził się chętnie. Co prawda samiec był posłańcem, ale czasem warto spróbować czegoś nowego. Szybkim krokiem dotarliśmy do pewnego niewielkiego baru. W takie upały ludzie nadzwyczaj często kupowali tam wodę, bądź jakiś inny napój. Obraliśmy na swój cel dwójkę dzieci, odchodzącymi właśnie od lady ze sporymi butelkami. Każde trzymało po jednej, co dawało już około czterech litrów cieczy. Uśmiechnąłem się. Łatwa zdobycz. Praca zbieracza była ciekawsza i przyjemniejsza, niż z początku się spodziewałem. Dałem znak mojemu kompanowi. W tym samym momencie, aby wprowadzić nieco więcej zamieszania skoczyliśmy ku podrostkom. Bez większego problemu chwyciliśmy plastykowe opakowania w pyski. Nie były zbyt ciężkie, toteż natychmiastowo opuściliśmy plac. Jeszcze przez pewien czas dzieci stały w miejscu, całkiem zdezorientowane. W nie mniejszym szoku był sprzedawca, który przyglądał się całemu zajściu szeroko otwartymi oczami. Wróciliśmy do obozu. Widziałem to miejsce już któryś raz tego dnia. Tę monotonię wynagradzały jedynie uśmiechnięte pyski członków Palais-Bourbon. Raczyli mnie tym miłym gestem za każdym razem, gdy przynosiłem coś cennego. Teraz na wykonanie czekało prawdopodobnie najbardziej pasjonujące zadanie - kradzież. Za każdym razem, gdy o tym myślałem, gorączkowo zastanawiałem się, po co przywódczyni miski? Przecież i tak większość czasu jedliśmy z ziemi... Postanowiłem jednak nie myśleć nad tym niepotrzebnie. Wraz z Cedrikiem udałem się na spory most. Pod naszymi łapami płynęła tak osławiona, paryska rzeka - Sekwana. Przez chwilę przyglądałem się tej ciemnoniebieskiej toni. Oj, nie chciałbym tam wpaść...
- Idziesz czy nie? - przerwał mi zniecierpliwiony głos samca. Nie chcąc rozjuszać go jeszcze bardziej, dogoniłem go.
Rozglądaliśmy się uważnie, w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia. O dziwo w zasięgu wzroku nie było żadnych psów. Przynajmniej chwilowo. Przekroczyliśmy granicę, stąpając trochę pewniej. Nie miałem pojęcia gdzie mogły znajdować się obiekty naszych poszukiwań. Nie zamierzałem wchodzić do głównej siedziby Élysée. Postanowiłem więc najpierw przeszukać okolice śmietników. Wszak to też kradzież, prawda? Ich teren, ich rzeczy. Chyłkiem przemykaliśmy przez wrogie terytorium, chowając się w cieniu. Élysée było najmniej licznym gangiem, toteż nie mogli sobie pozwolić na porozstawianie strażników przy granicach. Jednak blisko obrzeży dzielnicy nie znaleźliśmy nic godnego uwagi. Musieliśmy udać się wgłąb... Na sztywnych łapach, niemal przyklejeni do budynków szliśmy ku sercu Élysée. Nikt nie wiedział, gdzie znajdowała się ich kwatera główna, ale byłem pewien, że gdzieś blisko. Smród członków owego klanu roznosił się w powietrzu, drażniąc moje nozdrza. Nagle moim oczom ukazały się dwie rzeczy, każda równie ważna. Przy najbliższym śmietniku znajdowało się kilka kolorowych misek - to ta dobra wiadomość. Natomiast niemal na przeciwko tych naczyń stał pies. Był dosyć spory i niechybnie wysportowany. Z pewnością siłą fizyczną przewyższał mnie i Cedrica razem wziętych. Popatrzyłem się na mego towarzysza nerwowo. Nietrudno zauważyć, że on był jeden, w dodatku wyglądał na dosyć wolnego. A przynajmniej miałem taką nadzieję. Nim jeszcze Cedric zdążył zrozumieć, co chcę zrobić, rzuciłem się przed siebie. Chwyciłem w pysk miski, resztę pchając łapą w stronę białego samca. Zaczęliśmy uciekać, poganiani przez wściekłe szczekanie. Przebieraliśmy łapami najszybciej, jak tylko się dało, niemalże lataliśmy. Ludzie w panice usuwali się nam z drogi. Biegliśmy dosyć długo, aż wreszcie naszym oczom ukazał się upragniony widok - granica! Jeśli w ogóle było to możliwe, jeszcze trochę przyśpieszyliśmy, po chwili będąc już na terenach Palais-Bourbon. Ów rosły samiec, spoglądając na nasze obecne miejsce pobytu, a także zwiększający się dystans między nami, zaniechał pościgu. Popatrzył się tylko na nas wzrokiem pełnym szału i wrócił na swój teren. Odetchnąłem z ulgą. Teraz jeszcze tylko patrol, na który szczerze nie miałem ochoty. Zaczęliśmy od drugiej strony gangu, aby nie spotkać ponownie naszego 'przyjaciela'. Czujnie obeszliśmy obrzeża naszego terytorium, jednak nie spotkało nas nic godnego uwagi. Wszędzie tylko ludzie, całkiem nas ignorujący. Nie śpieszyliśmy się, toteż cały zwiad zajął nam nieco ponad trzy godziny. W międzyczasie zatrzymaliśmy się na jakimś pomniejszym placu. Na jego środku leżało kilka kanapek, zapewne upuszczonych przez nieostrożnego turystę. Uraczyliśmy się tymi smakołykami, po czym wróciliśmy do obozu. To był naprawdę pracowity dzień!
- polowanie (5 pkt)
- wykonywanie obowiązków związanych ze stanowiskiem (10 pkt)
- przekroczenie granicy swojego gangu (5 pkt)
- kradzież (10 pkt)
- spotkanie psa z innego gangu (5 pkt)
- ucieczka (15 pkt)
- patrol (5 pkt)
+55 pkt doświadczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz