sobota, 28 lipca 2018

Od Oscara CD. Elizabeth

Samica weszła do pomieszczenia, w którym mieściła się nasza główna kwatera. Był to najlepiej utrzymany pokój w całym budynku. Większość została pokryta przez brudnożółtą farbę, kolorem nieco przypominająca musztardę. Na ścianach, od połowy w dół znajdowały się białe płaskorzeźby, przedstawiające przeróżne kwiaty i geometryczne zdobienia. Na suficie znajdował się piękny, acz nieco zaniedbany fresk. Podłogę pierwotnie pokrywały dębowe panele, jednak teraz gdzieniegdzie zionęły ogromne dziury. Pomieszczenie było dobrze oświetlone, bowiem znajdowało się tu całkiem sporo staromodnych okien. Na ziemi porozrzucane były sterty koców, wzrokiem dało się znaleźć również kilka legowisk. W kącie połyskiwał ogromny, lecz nieco zniszczony fortepian, zapewne pozostałość po poprzednim właścicielu tego miejsca. Na przeciwko owego instrumentu położony był nasz niewielki magazyn - raptem kilka kartonów i drewnianych skrzynek, jednakowoż w każdej z nich znajdowało się coś bardzo dla nas ważnego. Butelki z wodą, kości, resztki suchej karmy znalezionej na ulicy, zioła, zabawki dla szczeniąt, materiał... Ach, czego tam nie było!
- To miejsce zapewnia nam przetrwanie - powiedziałem radośnie, z dumą, niczym ojciec zadowolony z poczynań swej latorośli.
Suka była pod wyraźnym wrażeniem. Rozglądała się uważnie, wolno przemierzając naszą siedzibę. Podchodziła do każdego, nawet najmniejszego przedmiotu i dokładnie go obwąchiwała.
- Będę tu mieszkać? - spytała, patrząc się na najbardziej wytworne legowiska.
- Noo, nie do końca... - zaśmiałem się nerwowo. - Psy o niższej randze śpią tutaj. - wskazałem łapą na stertę starych szmat.
Delikatnie się skrzywiła, podchodząc tam zniesmaczona. Prawdę powiedziawszy nie było tak źle. Może nie wyglądało to najlepiej, ale dało się wygodnie przespać. Nie mówiła nic o mojej przeszłości, jednak patrząc na nią, miałem wrażenie, że dopiero od niedawna przebywała na ulicy. Dla mnie paryskie alejki były jedynym domem. Na nich się urodziłem. Na nich przebywałem wraz z matką, aż wreszcie na nich dorosłem i próbowałem przeżyć. Również one, jakiś szczęśliwie wybrany zaułek albo nieznane wielu przejście, doprowadziło mnie do Louvre. Tymczasem Elizabeth była wiecznie wystraszona, niepewna, całkiem nienawykła do takiego życia. Jeszcze niedawno musiała mieć pod dostatkiem jedzenia, a także wygodne posłanie. Przynajmniej tak sądziłem, spoglądając na jej obrzydzoną minę. Dalej stała naprzeciwko sterty koców i patrzyła się na nie z niedowierzaniem. Już miałem oderwać moją towarzyszkę od tego (z pewnością pasjonującego) zajęcia i opuścić obóz, gdy do pokoju wbiegła Python. Poruszała się dostojnym kłusem, jak to miała w zwyczaju. Natychmiast skierowała wzrok na mnie, choć w pomieszczeniu znajdowało się jeszcze kilka psów. Niechybnie chciała mi coś zadać. Podeszła do mnie, tak jak się spodziewałem.
- Przekaż to Cargo - powiedziała, wręczając mi jakiś świstek papieru. - To poufne, nie podglądaj - dodała po chwili groźnie.
Przytaknąłem ochoczo. Przynajmniej nie będę się nudził. Dowódcy często wymieniali się wiadomościami, jednak roznoszenie takich listów było zadaniem gońców. Byłem niemal pewien, że ta oto 'poufna wiadomość' była tylko sprytną mistyfikacją, mającą na celu sprawdzić moją lojalność wobec przywódcy oraz to, jak sprawdzam się w swojej roli. Postanowiłem dać idealny przykład.
- Oczywiście! - odparłem głośno, dumnie wypinając pierś.
Gdy tylko borderka odbiegła kilka kroków, zwróciłem się do Elizabeth:
- Idziesz ze mną? Przynajmniej nie będziesz się nudzić. - szturchnąłem ją przyjacielsko w bok, co niespodziewanie delikatnie ją spłoszyło. - Upss, przepraszam...
Całkiem ją lubiłem, ale niektóre jej zachowania były wręcz nie do zniesienia. Ja byłem istnym wulkanem energii! Natomiast samica podchodziła do wszystkiego z rezerwą. Mimo tego zgodziła się ze mną pójść, czyniąc niemal niezauważalny znak łbem. Wyszedłem więc z pomieszczenia, trafiając na niedługi korytarz. Przemierzyłem go z werwą, po czym zbiegłem po podniszczonych schodach. Następnie prześlizgnąłem się przez tajemne przejście i już byłem na zewnątrz. Znacząco przyśpieszyłem, obierając kurs na dzielnicę Élysée. Przebiegłem kilkadziesiąt metrów, po czym odwróciłem się, zaniepokojony brakiem towarzyszki. Samica znalazła się daleko w tyle. Często zapominałem o mojej szybkości. Bez problemu byłem w stanie prześcignąć nawet Sanssouciego, co było nie lada osiągnięciem. Poczekałem więc kilkanaście sekund, aż Elizabeth nie zmaterializowała się u mego boku. Następnie ruszyłem dalej, tym razem wolniej. Droga zajęła nam dłużej niż zazwyczaj, jednak w czasie jej trwania nie wydarzyło się nic interesującego. Widzieliśmy już granicę. Jako posłaniec aktualnie byłem chroniony, nawet gdybym wtargnął na obce terytorium, aczkolwiek suka nie miała tego przywileju. Gdyby jej obecność została odkryta, mogłaby wywiązać się z tego jakaś nieprzyjemna bójka. Rozglądaliśmy się więc uważnie, starając nie rzucać się w oczy. Gdy już upewniliśmy się, że jest bezpiecznie, zaczęliśmy iść. Dotarliśmy do granicy dość szybko, wszak dzieliło nas od niej jakieś kilkanaście metrów. Zawsze gdy przekraczałem te niewidoczne linie czułem się nieco spięty. Zaskakujące, że jeden krok w niewłaściwą stronę może cię zgubić.
Cargo najpewniej była poinformowana o spotkaniu, dzięki czemu nie musieliśmy zbytnio zagłębiać się w głąb Élysée. Wolnym krokiem chodziliśmy wzdłuż granicy, gdy zza budynku wyszła przywódczyni. Choć ukrywała to, była dosyć spięta i patrzyła się w naszym kierunku nieufnie. Jeszcze większe podejrzenia wzbudziła Elizabeth u mego boku, jednak suka nic nie powiedziała. Podeszła do mnie, chwytając list.
- Dziękuję - odparła beznamiętnie i szybko odmaszerowała, co chwilę oglądając się na nas i śledząc nasze zamiary.
Wzruszyłem obojętnie ramionami. Była niemal tak samo nerwowa jak moja towarzyszka.

<Elizabeth?>
- wykonywanie obowiązków związanych ze stanowiskiem (10 pkt)
- spotkanie psa z innego gangu (5 pkt)
- przekroczenie granicy swojego gangu (5 pkt)
+20 pkt doświadczenia 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz