piątek, 27 lipca 2018

Od Rivaille'a do Dihona

Do moich nozdrzy wdarł się charakterystyczny zapach palonych opon. Ciemnoszary dym unosił się coraz wyżej i roznosił się po okolicy. Słońce wyłaniało się zza chmur, aby zaraz za chwilę znów za nimi zniknąć. Spojrzałem w górę , próbując ocenić czy znów zacznie padać, czy też pogoda się poprawi. Przeszedł mnie zimny dreszcz , po czym strząchnąłem swoje mokre ciało. Szedłem jakąś pustą, śmierdzącą spalenizną uliczką pełną bezdomnych ludzi, co chwila kaszlących i usiłujących ciskać we mnie kamieniami. Wyglądała jak z wyciągnięta z jakiegoś amerykańskiego filmu. Dotarłem tu przez przypadek i chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce. Przyprawiało mnie o ciarki.
- Won! - usłyszałem krzyk skierowany w moją stronę. - Wygońcie tego pchlarza, zaraz nam jakąś chorobę tu przytaszczy!
Zmarszczyłem brwi i zmierzyłem faceta wzrokiem. Wyglądał w tak opłakanym stanie, że mógłbym się z pewnością założyć, że prędzej on by mnie czymś zaraził niż ja jego. Przewróciłem oczami i zacząłem truchtać, widząc powoli koniec zaułka.
Odetchnąłem świeżym powietrzem, rozglądając się po zatłoczonej ulicy. Samochody powoli sunęły po jezdni, ludzie przebiegali po pasach z telefonami w rękach. Ludzie są bardzo uzależnieni od elektroniki, więc nawet czasem nie zdają sobie sprawy, kiedy takie psy jak ja czmychają im pod nogami. Wyluzowanym krokiem szedłem mostem w stronę wielkiego budynku podpartego dwunastoma filarami. Zmęczony wieczornym spacerem miałem nadzieję na mały odpoczynek, lecz moje plany chwilowo zatrzymał ciasteczkowy pies wyższy ode mnie o jakieś pół głowy. Skrzywiłem się , czując lekkie uderzenie w bark. Uniosłem głowę, lustrując psa wzrokiem. Chwilę patrzyliśmy się na siebie niepewnym spojrzeniem, po czym odsunął się o krok w tył marszcząc czoło.
- Należysz do Palais-Bourbon? - postanowiłem zapytać pierwszy, unosząc ogon na linię karku. Spiąłem mięśnie w nogach, będąc przygotowany w razie zaprzeczenia.
- Owszem, należę. - odparł spokojnym głosem, na co rozluźniłem mięśnie, a mój ogon lekko opadł w dół. Wziąłem wdech i wypuściłem tlen ciesząc się minimalnie na widok sprzymierzeńca. Kojarzyłem go z opisu Samanthy. Musiał nazywać się Dihon.
- Dihon, jak mniemam? - zacząłem. - Samantha mówiła, że również dołączyłeś niedawno.
- Być może. - mruknął cicho nie wyglądając na kogoś, kto lubi o sobie mówić. Chodź doskonale znałem prawdę postanowiłem nie wypytywać go, w końcu nie chcę wyjść na jakiegoś natrętnego i ciekawskiego cymbała.
- Jestem Levi. - uśmiechnąłem się lekko, obserwując każdy ruch psa. - Nie będę cię już zatrzymywał, miłego dnia Dihonie.
- Nawzajem. - westchnął i omijając mnie dwoma krokami poszedł w przeciwną stronę.
Postanowiłem coś zjeść. Jako że ostatnimi czasy ciągle jadam same śmieci pomyślałem że może mógłbym załatwić jakiegoś gołębia. Dlaczego by nie? Tutaj w Paryżu jest ich od groma, a te, które najbardziej ufają ludziom są najłatwiejszą zdobyczą. Z racji, iż nie mogłem nigdzie znaleźć żadnego placu ani parku gdzie ludzie dokarmialiby gołębie, udałem się na Pola Marsowe. Miałem szczęście, bo wieczorami pod wieżą Eiffla zbiera się całkiem dużo osób. Upatrzyłem sobie kobietę z małą dziewczynką, która rzucała gołębiom chleb. Ptaki nie bały się jej więc krążyły wokół jej nóg wyczekując aż znów sypnie jedzeniem. Ukryłem się za ławką i wyczekałem moment aż gołąb siądzie małej na ręce. Długo nie musiałem czekać, wszystko szło idealnie z planem. Wyłoniłem się zza ławki i szybko pochwyciłem ptaka w zęby po czym ścisnąłem go mocno i zacząłem biec przed siebie, słysząc jedynie krzyk kobiety i płacz dziecka. Przewróciłem oczami. Nie ma mowy żebym ją chociaż drasnął. Od razu złapałem gołębia.
Usiadłem spokojnie przy drzewie czując się w pełni zaspokojony. Podobnie jak całkiem duże grono dwunożnych, patrzyłem jak powoli oświetlają wieżę. W nocy wyglądała przepięknie, a kolejka, aby wejść na górę wcale nie była mniejsza niż za dnia-wręcz przeciwnie. Nigdy tam nie byłem, lecz przez chwilę się rozmarzyłem, zapominając o całym świecie. Nagle poczułem znajomy zapach. Obróciłem głowę w lewo szukając wzrokiem kogoś do kogo on należał. Zauważyłem tuż za drzewem obok ledwo wystający ogon. Już po samym jego odcieniu wywnioskowałem, iż siedział tam Dihon. Westchnąłem i ruszyłem w jego stronę. Obszedłem drzewo dookoła i usiadłem obok psa przyglądając się tłumom ludzi siedzących na trawie.
- Wieża nocą to niesamowity widok. - powiedziałem nie odrywając wzroku od budowli.

<Dihon?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz