czwartek, 26 lipca 2018

Od Oscara CD. Sanssouciego

Z przerażeniem patrzyłem się na mojego towarzysza, Nakazał mi uciekać, jednak ja nie mogłem tego zrobić. Przecież go nie zostawię! Biegałem w kółko, myśląc gorączkowo nad rozwiązaniem. Co chwilę robiłem nagłe uniki, cudem uciekając hyclowi. Było ich dwóch - nie miałem szans. Gdy odbiegłem na względnie bezpieczną odległość, zatrzymałem się. Spojrzałem głęboko w oczy mojego towarzysza.
- Przepraszam - rzekłem łamiącym się głosem i zniknąłem za rogiem.

~*~

Siedziałem w obozie ze smutno zwieszoną głową. Z pewnością zabrali go do schroniska. Paskudne miejsce... Ja co prawda nigdy tam nie byłem, ale po mieście krążyły różne opowieści. Poinformowałem o zaistniałej sytuacji wszystkich wyżej postawionych członków, jednak oni rozkładali ręce. Mówili, że odsiecz jest niemożliwa, a Sanssouci musi radzić sobie sam. Oponowałem stanowczo, niekiedy warcząc nawet na Python, jednakże moje wysiłki były bezcelowe. Zastanawiałem się, czy w ogóle jest sens próbować. Samiec był daleko, zapewne zamknięty w klatce. Nie ma szans, abym dostał się do niego niepostrzeżenie, po czym go uwolnił. Aż do nocy chodziłem strapiony chodziłem tam i z powrotem, próbując coś wymyślić. Gdy wreszcie postanowiłem udać się na spoczynek, nie mogłem zasnąć. Długie godziny leżałem na kawałku starego koca, co chwilę podrygując nerwowo. Dopiero rano dostrzegłem moją jedyną szansę. Musiałem... dać się złapać. Brzmiało to kompletnie irracjonalnie, ale tylko tak mógłbym dostać się do przyjaciela. A gdy już tam będę - coś się wymyśli, prawda?
Mniej więcej w południe udałem się na największy w Louvre plac. O tej godzinie bywało tu sporo ludzi, co zdecydowanie mi sprzyjało. Zastanawiałem się, co zrobić, aby najszybciej zwrócić na siebie uwagę. Postanowiłem iść 'na żywioł'. Jak dziki zacząłem szczekać i biegać w kółko. Skoczyłem na jakiegoś mężczyznę, wyrywając mu z ręki kanapkę. Następnie raptownie chwyciłem za brzeg sukienki pewnej pani, szarpiąc materiał zębami. Już chwilę później zobaczyłem człowieka, gorączkowo rozmawiającego przez telefon. Krzyczał do słuchawki coś o 'bezpańskim kundlu'. Na wypełnienie się mojego planu nie musiałem długo czekać. Wkrótce na placu pojawiło się trzech hycli. Patrzyli na mnie spod byka, zbliżając się niebezpiecznie szybko. Podkuliłem ogon i stanąłem w miejscu, udając przerażonego. Pętla zacisnęła się na mojej szyi, powodując nieprzyjemne uczucie. Sam nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie zrobiłem. Jejku... ja się dałem złapać!

<Sanssouki? Przepraszam za jakość odpisu, wena troszkę odpłynęła.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz