piątek, 27 lipca 2018

Od Elizabeth CD. Oscara

 Taki zwrot akcji to, szczerze mówiąc, niekoniecznie rzecz, której się w tym momencie spodziewałam. Nie zrozumcie tego źle, wolę zawrzeć z psem sojusz niż walczyć do upadłego, niewielkie towarzystwo zawsze się przyda, zwłaszcza, iż pies nie wykazał się idiotyzmem i wiewiórkę oddał w moje łapy. Wciąż byłam trochę nieśmiała i zagubiona, fakt, ale... Z drugiej strony wolałam teraz zachować zdrowy rozsądek i pozostać razem z psem. Wiadomość, że jest z Louvre uspokoiła mnie jak nic, w reakcji na to moje ciało wróciło do normalnej formy, pysk miał ten sam wyraz, co zawsze, a uszy znów zabawnie wisiały. Poznałam też jego imię - Oscar. Przeprosił za fatygę, po czym się przedstawił, a na koniec zaproponował jakiś spacer. Szczerze, jak na razie do przyjaźni z nim mnie nie ciągnie, ale nie odmówię pierwszej znajomości. Na pytanie o dziwo odpowiedziałam swoim imieniem, na co odpowiedział lekkim skinieniem głowy. Co do drugiego... W zasadzie, nie muszę wiecznie siedzieć samotnie, zwłaszcza, iż moje relacje z osobnikami tego samego gangu powinny być pozytywnie. Moje zniesmaczenie sytuacją stopniowo przemijało i starałam się wymusić uśmiech, jednakże próba zakończyła się niepowodzeniem. Nie chcę udawać, że go znam, na razie niczego tutaj nie ma, a jego imię poznałabym tak czy inaczej. Prędzej czy później i tak byśmy się spotkali, a los chciał, aby to nastąpiło właśnie dzisiaj.
— Jeśli chcesz, to ja... Bardzo chętnie mogę się przejść — wyjąkałam, wciąż lekko zagubiona. Wzięłam wiewiórkę w pysk. Skoro "wypad" w nieznane miał nastąpić teraz, to nie miałabym co zrobić z mięsem. Będę chodziła z nią w pysku i idiotycznie wyglądała. Byłam wciąż głodna, a zostawienie mięsa bez opieki byłoby bardzo złym pomysłem, gdyż bardzo dużo psów się tu kręci i na pewno każdy skorzystałby z okazji, a ja tylko polowałabym na czyjąś korzyść. Wiewiórka zaczęła lekko namiękać w moim pysku. Zwierzątko wyglądało fatalnie, było całe poszarpane, brakowało jej oka, a niemalże wszędzie widniały ostre rany, wyjąwszy krew, którą wręcz promieniowała.
— Będziesz ją tak nieść? — spytał pies, wskazując skinieniem pyska na ofiarę.
— Chyba nic innego z nią nie zrobię... — odparłam. Przez całą sytuację w ogóle zapomniałam o fatalnej pogodzie. Zresztą, nic nie wskazywało na to, że burza będzie szalała nad naszymi głowami w nieskończoność. Widocznie widziałam jej kres, na co głęboko odetchnęłam, możliwe, że oddech słyszał również mój towarzysz. Co prawda musiałam znieść jeszcze kilka chwil mokrej pogody, otuchy dodawał mi sam fakt, że zaczyna to powoli przemijać i muszę skupić się tylko na kontakcie z psem. Pozostało pytanie, na które do tej pory nie odpowiedziałam. Co z wiewiórką?
— Myślałam, że nie będzie problemu, jeśli będę ją trzymać.
 Pies popatrzył się to na mnie, to na zwłoki zwierzęcia. Wciąż byłam niesamowicie głodna, ale starałam się tego nie pokazywać przy Oscarze. Wbił wzrok w zwierzę i poważnie się zamyślił.
— Jeżeli chcesz, możesz zjeść ją teraz — odpowiedział. Nie byłam w stanie teraz określić wyrazu jego twarzy, powiem to wszystko aż do teraz wydawało mi się skomplikowane i dziwne. Nie jestem specjalistą od rozmów i naprawdę nie żywiłam pełnego zaufania do psa. Nie twierdzę, że mi przeszkadza, można nawet powiedzieć, że w pewnym, malutkim sensie go lubię i może nazwiemy to... Znajomością. Przynajmniej nie będę musiała się bać, że rówieśnicy nazwą mnie aspołeczną kujonką. Nie chciałam również zawieść psa, ale mój instynkt przetrwania nakazywał mi zjeść zwierzątko. Nie myślałam, że zajmie to dużo czasu, w końcu to małe ciałko, jednak trochę zabawy przy nim jest. Myślałam nawet, by podzielić się z psem, ale odmówił, tłumacząc się tym, że nie jest głodny i swoje już zjadł. Cóż, nie będę go biła za to, że nie chce pomóc mi w pozbycie się wiewiórki, ale w tej akurat chwili jakoś tak... Odechciało mi się jej wcinać. Ale cóż, co moje, to moje, zostało z niego tylko tylna łapa i mniejsze kawałki. Może jakiś głodny pies wsunie resztę.
— A więc... Chciałeś się gdzieś przejść? — zaczęłam, wstając. Byłam najedzona i gotowa na niemal wszystko. Jednak mój charakter i nastawienie do sytuacji wciąż mnie mocno zastanawiały. Nie wiedziałam, do czego mam podchodzić pozytywnie i, przede wszystkim, czy zaufać Oscarowi. Pozornie miły i kulturalny, jednak kto wie, czy nie ciągnie mnie w nieznane, by rzucić się na mnie i zabić, niczym tę nędzną wiewiórkę? Sugerowałam, że lepiej jest mieć się na baczności. Pies również wstał. Entuzjastycznie polował głową. Spięłam wszystkie mięśnie i ruszyłam za nim, na wszelki wypadek będąc gotowa na atak z jego, lub całkiem innej strony.

<Oscar?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz